1

6.4K 196 30
                                    

Marzec 1940

Siedziałam w pokoju z gitarą w ręku i cicho grałam. Instrument ten był dla mnie bardzo ważny, był jedyną rzeczą, która powodowała, że chociaż na chwilę czarno-czarna wojenna rzeczywistość nabierała odrobiny kolorów. Zegar wybił dwunastą, co oznacza, że powinnam zacząć robić obiad. Pomimo tego, że większość moich rówieśników mieszka ze swoimi rodzicami, bo mają jeszcze czas na wyprowadzkę, ja mieszkam już sama, więc sama też się muszę sobą zająć. Mieszkam bez rodziców tylko z jednego powodu - nie dlatego, że nie chcę z nimi mieszkać, ale dlatego, że na początku wojny, w grudniu trzydziestego dziewiątego roku, w dwa dni przed świętami, zostali zabici. Łapanka.
Udałam się do kuchni i zajrzałam do szafki. Była pusta, co oznaczało, że skończyło mi się w domu jedzenie.
Wróciłam się szybko do swojego pokoju i ubrałam się. Odniosłam gitarę do salonu, na sofę. Później Założyłam jeszcze tylko buty i wyszłam z mieszkania. Zamknęłam drzwi i zeszłam schodami w dół kamienicy. Szłam na targowisko, aby kupić jarzyny na obiad, bo teraz trudno o cokolwiek innego.
Na dworze, pomimo tego, że była już wiosna, było mroźno. Jednak roślinność nie zdawała się zawracać sobie głowy temperaturą, warszawska zieleń pobudzała się w każdym zakamarku, gdzie było to możliwe. Ludzie na ulicach wyglądali na szczęśliwszych niż zwykle, jednak bardzo dobrze dało się wyczuć niepokój i strach. Dość szybkim krokiem kierowałam się w stronę targu, by nie jeść obiadu pod wieczór. Droga nie była bardzo długa, lecz na niejednego szpicla można było się tu natknąć. Po krótkiej chwili byłam już w miejscu docelowym. Podeszłam do straganu, przy którym stała starsza pani sprzedająca ziemniaki, marchew i pietruszkę.
"Dzień dobry, panienko. Mogę Ci jakoś pomóc?" - Zapytała mnie starsza pani z uśmiechem na twarzy.
"Dzień dobry. Ile będzie kosztował taki worek jarzyn?" - odpowiedziałam.
"To będzie dwadzieścia pięć złotych, kochaniutka." - Oznajmiła starsza pani. Wzięłam worek od kobiety i położywszy pieniądze na stoliku, pożegnałam się i udałam się w drogę powrotną do domu.
Idąc, zauważyłam, że na ulicy podniósł się gwar, a ludzie zaczęli biec w różne strony.
"Co się dzieje?" - zapytałam jednej z kobiet, które uciekały z naprzeciwka. Nie odpowiedziała. Zaczepiłam jeszcze kilka następnych osób, ale nikt nie odpowiedział. Nagle ulica jakby całkiem opustoszała. Nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje, szłam dalej. Po chwili usłyszałam komendy wydawane po niemiecku, co sprawiło, że nareszcie dotarło do mnie, co się dzieje - łapanka.
Na moje nieszczęście byłam na widoku Niemców. Jeden z nich wskazał palcem w moją stronę i krzyknął w swoim języku "mamy jeszcze jedną!", a następnie podszedł do mnie i szarpnął za rękę.
Byłam mocno przestraszona, przez co siatka warzyw wypadła mi z ręki.
Popchnięto mnie pod ścianę, gdzie stało jeszcze kilkanaście osób. Każda z ofiar łapanki była przerażona, zdziwiona lub zwyczajnie okazywała bezradność i czekała, na swój własny koniec. Byłam na końcu kolejki, chociaż wolałabym aby to się szybko skończyło. Po co mi patrzeć na śmierć innych?
Zaczęłam tracić nadzieję na jakikolwiek ratunek, o którym myślałabym jeszcze trzy minuty temu, teraz czułam jak śmierć usiłuje złapać mnie za rękę i wciągnąć w swoją krainę.
Z mojego monologu wyrwał mnie donośny głos gestapowca wydającego rozkazy.
"Tą, tą i tą, weźcie do wozu jeszcze tamtych trzech. Wiecie co zrobić z resztą."
Chwilę po tych słowach jeden ze szpicli odciągnął mnie na bok i trzymał kurczowo za nadgarstki, co sprawiało mi okropny ból.
Zaczęłam się wyrywać, co spowodowało tylko, że szkop uderzył mnie w twarz.
Policzek piekł mnie niemiłosiernie.
Mimo to, że zostałam uderzona, jedną rękę miałam już wolną.
Dotknęłam twarzy w miejscu, w które oberwałam od szkopa, poczułam że z nosa leci mi krew. Nie mogłam zachamować krwotoku, więc wytarłam krew skrawkiem materiału, który miałam w kieszeni.
Niemiec dalej mocno trzymał mój lewy nadgarstek i przyglądał mi się uważnie.
Kiedy tylko schowałam materiał, którym wycierałam krew, do kieszeni płaszcza, zrobił coś, co spowodowało, że upadłam na ziemię. W tym samym czasie, dwóch innych szkopów liczyło osoby, które miały się udać z nimi. Kiedy próbowałam podnieść się z ziemi, dostałam jeszcze kilka kopniaków od Niemca. Próbowałam podnieść się poraz ostatni, oberwałam jeszcze kilka razy.
Leżałam teraz na boku, zwijając się z bólu.
Niemiec widząc, że sprawił mi ból, kontynuował swego dzieła.
Kopnął mnie kilka razy w brzuch i plecy.
Oberwałam jeszcze później karabinem - niemiec nie strzelił, tylko poprostu mnie nim uderzył kilka razy. Kiedy oberwałam w głowę, a zaraz po tym już kilkudziesiętny raz w brzuch, zaczęłam tracić przytomność.
Moje powieki były koszmarnie ciężkie.
Mimo bliskiego omdlenia, poczułam, że ktoś mnie podnosi i gdzieś prowadzi.
"Wszystko dobrze? Czy panienka mnie słyszy?" - Usłyszałam głos chłopaka.
Przytaknęłam tylko delikatnie, chwilę później poczułam jak tracę przytomność...

Łapanka... || Kamienie Na Szaniec || Jan Bytnar "Rudy" Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz