3

3.3K 110 12
                                    


Ja i Rudy spędzaliśmy razem czas w salonie.
"Jak Ty się w ogóle tam wcześniej  znalazłaś, co?" - Zapytał blondyn lekko marszcząc brwi.
"Szłam na targ, po jarzyny. Kiedy wracałam, była łapanka, ale ja, głupia, się nie zorientowałam. Tak jakoś później wyszło, że zauważył mnie jakiś Niemiec. No i mnie wzięli pod mur. Później skopali i wsadzili do auta. Straszne było to wszystko. Myślisz, że umierasz, później jednak nie umierasz, ale i tak wychodzi na to, że umrzesz." - Oznajmiłam spokojnie.
"Też raz tak prawie wpadłem. Pamiętam, że szedłem wtedy do Alka. Najpierw taki jeden szkop chciał ode mnie dokumenty, a później była łapanka. Też na początku nie wiedziałem o co chodzi, ale w porę zobaczyłem, że ulica pustoszeje, więc zacząłem się dobijać do warzywniaka. Na szczęście właściciel był dość miły i pozwolił mi wejść." - Opowiadał bardzo spokojnie Rudy.
"Właśnie, a jak się czujesz?" - Zapytał.
"Boli mnie wszystko, ale przynajmniej żyję."
"Nawet nie wiesz jak bardzo jestem Ci wdzięczna." - Uśmiechnęłam się.
Chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi.
"Potrzebujesz jakichś opatrunków? Może ja coś przyniosę?" - Zapytał.
"Nie, myślę że nie trzeba. Mam tylko siniaki i małe rozcięcia." - Odparłam.
"Siniaki i rozcięcia wystarczą. Masz w domu jakieś bandaże?" - wstał z miejsca.
"Ostatnio mi się skończyły." - oznajmiłam rozczarowana.
"W porządku. Ja w takim razie pójdę po jakieś, a ty siedź tu i się nie ruszaj, żebyś nie zrobiła sobie większej krzywdy. Zaraz będę tutaj spowrotem." - Udał się do przedpokoju, ubrał płaszcz i wyszedł z mieszkania.
Wzięłam łyk herbaty, była cytrynowa, moja ulubiona. Odłożyłam kubek, by znów chwycić gitarę w rękę. Mimo tego, że na całym ciele odczuwałam ból, gitara powodowała, że chciałam grać i choć przez chwilę mogłam nie czuć bólu. Gitara była chyba jedyną rzeczą, jaka została mi jeszcze po rodzicach, była dla mnie straszliwie cenna. Po dłuższym czasie, kiedy zaczęły palce zaczęły boleć mnie or naciskania strun, położyłam gitarę spowrotem obok siebie.  Odłożywszy instrument, po raz pierwszy zaczęłam się przyglądać obrazowi na ścianie. Mimo tego, że malunek wisi tu od niepamiętnych dla mnie czasów, nigdy wcześniej mu się nie przyglądałam. Rozmyślałam nad tym, co może on symbolizować.
Była to dość mroczna postać, a raczej plama, która jakby owijała sobą wszystkich ludzi, którzy znajdowali się na tym obrazie.
Może to wojna? A może śmierć? A może rodzina? W końcu w rodzinie też wszyscy jesteśmy posplatani razem.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie huk dochodzący z klatki schodowej.
Zaraz potem słychać było krzyki i stukot butów. Dosyć szybko dotarło do mnie, że ludzie się ewakuowali.
Chwyciłam mój instrument do ręki, a sama podniosłam się podpierając o blat stolika kawowego.
Nogi miałam jak z waty, przez co przemieszczać się mogłam tylko i wyłącznie opierając się o coś.
Na moje szczęście, buty miałam na nogach, więc powoli wydostawałam się z mieszkania. Otwarłam drzwi i poleciałam na barierkę przy schodach. Zauważyłam, że drewniane belki, które podtrzymywały konstrukcję budynku paliły się, a duża część z nich spadła lub zaraz spadnie. Powoli, przy pomocy barierki kierowałam się w dół budynku, który teraz zdawał się być całkowicie pusty. Schodki, co krok wydawały mi się być coraz bardziej niebezpieczne i strome. Nogi powoli zaczynały mi odmawiać posłuszeństwa, ale schodziłam właśnie z drugiego piętra na pierwsze. Nagle za mną spadła jedna z belek, uskoczyłam, a ze względu na niemałe uszkodzenia na moim ciele, przewróciłam się, spadłam i stoczyłam ze schodów. Ostanie co pamiętam to uderzenie głową w jeden ze schodów.

Rudy P. O. V.

Miałem już potrzebne opatrunki dla Oliwii, więc szybkim krokiem udałem się spowrotem do jej lokum.
"Fajna z niej dziewczyna, może udałoby mi się z nią trochę bliżej poznać" - pomyślałem.
Byłem już blisko, a na horyzoncie zobaczyłem coś bardzo niepokojącego.
Kamienica, w której mieszka Oliwia, zajęła się ogniem. Płonie i budynek, jak i niektóre mieszkania w środku, co widać było przez okna.
Szybko zdałem sobie sprawę, że Oliwii mogło się coś stać, o ile już coś się nie stało - ona nie da rady sama się wydostać. Opatrunki na moje szczęście nie zajmowały dużo miejsca, więc włożyłem je do kieszeni spodni i prędko pobiegłem do środka palącego się budynku. Wiedziałem, że nie powinienem tego robić, ale być może uda mi się jeszcze ją uratować.
Wszedłem ostrożnie po schodach na pierwsze piętro. Oliwia leżała na schodach prowadzacych na drugie, prawdopodobnie znów straciła przytomność, co w jej przypadku nie jest dziwne. Leżała na plecach, głową do dołu, a w ręku wcześniej trzymała gitarę, która teraz, niestety, była już złamana na pół. Chwyciłem Oliwię pod pachami, aby móc ją bezpiecznie wynieść z płonącego budynku. Gitary odratować się tak czy siak już nie dało, a czas naglił.
Wyszedłszy z kamienicy wziąłem Oliwię na tą tak zwaną "Pannę Młodą", tak poprostu było mi wygodniej. Nie za bardzo wiedziałem co mógłbym zrobić w takiej sytuacji, więc najzwyczajniej w świecie wziąłem ją do swojego domu.
Po drodze Oliwia zaczęła trochę odzyskiwać przytomność, jednak nadal nic nie kojarzyła i raczej była senna. Otwarłem drzwi mieszkania, w którym mieszkałem z rodzicami.
W domu o dziwo nikogo nie było.
Poszedłem do salonu, aby położyć Oliwię na kanapie. Była mocno pokiereszowana od tych schodów, a obrażenia, które zadał jej ten szkop były jeszcze gorsze. Próbowałem ją dobudzić, na szczęście skutecznie.
Gdy się ocknęła, chciała się poderwać w górę, co jej uniemożliwiłem.
"Rudy? Gdzie ja jestem?" - Zapytała.
"U mnie w domu, spokojnie."
"A gdzie gitara?" - Zadała kolejne pytanie.
"Uh, tak jakby..." - zacząłem, jednak ciężko było mi skończyć, ponieważ wiedziałem, że sprawię jej tym ogromną przykrość. Tym oto sposobem postanowiłem nie dokańczać zdania.
Zauważyłem, że na nodze Oliwii, blisko uda rozlewała się plama krwi, toteż postanowiłem jej pomóc i ową opatrzyć. Ktoś zapukał do drzwi. Otwarłem - to Alek.
"I co z tą dziewczyną?" - Zapytał Glizda.
"No, jest tu. Wejdź." - zaprosiłem chłopaka do środka.
"No, nieźle ją załatwili." - Rzucił Dawidowski.
Oliwia ostrożnie zmieniła pozycję na siedzącą i patrzała się na mnie i Alka.
"Cześć, jestem Alek." - przedstawił się.
"Oliwia Potocka."
"Posłuchajcie, mam pytanie." - zaczęła.
"Czy wy atakujecie Niemców tak z własnej inicjatywy albo czy jesteście w jakiejś organizacji? Na pewno jesteście w jakiejś organizacji!" - Dodała po chwili.
"Harcerstwo. My jesteśmy  harcerzami." - Odpowiedziałem spokojnie.
"O, to bardzo ciekawie. A czy jest jakaś choćby minimalna szansa, że mogłabym do was dołączyć?" - dopytała uśmiechając się.
"Myślę, że tak." - Uśmiechnąłem się. Każdy się przyda w harcerstwie.
"I chyba już nawet mam dla Ciebie pseudonim!" - pokrzyknął wesoło Alek.
"Kostucha! Jesteś strasznie blada, masz jasne oczy, a jak Cię zobaczyłem, miałaś te ciężkie glany, czarne spodnie i długi, bardzo ciemny płaszcz. Bez urazy oczywiście, bo ma to swój urok" - puścił oczko w jej stronę.
Alek miał rację. Oliwia była blada, oczy miała jasnoniebieskie, była raczej szczupła, a jej włosy miały kolor rudawy, taki dość agresywny.
"No, więc niech będzie Kostucha, Alku" - Odpowiedziała wesoła.
"A mogę chociaż wiedzieć jakie są wasze imiona? Trochę ciężko mi będzie używać tylko waszych pseudonimów." - Zapytała.
"Janek, a to Maciek." - odpowiedziałem.
"W porządku. A kiedy będzie moja pierwsza zbiórka?" - Oliwia uśmiechała się szeroko.
"O nie nie, kochana. Najpierw to Ty musisz się wyleczyć. A najprędzej to chyba się uda za dwa tygodnie. Będziesz musiała poczekać." - odpowiedziałem, co prawdopodobnie rozczarowało dziewczynę.
"Rudy ma rację." - przyznał Maciek.

Kolejne dwa tygodnie mijały nam świetnie. Ja i Oliwia bardzo się polubiliśmy, trochę się do siebie zbliżyliśmy. Maciek też zaczął świetnie się dogadywać z naszą Kostuchą.

Łapanka... || Kamienie Na Szaniec || Jan Bytnar "Rudy" Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz