20

1.5K 36 22
                                    

Pojawił się cały oddział, nie mieliśmy szans. Mimo to, momentalnie rzuciliśmy torbę z farbami na ziemię, a sami ruszyliśmy biegiem w drogę powrotną.
Skierowaliśmy się w stronę odwrotną, niż droga do naszego domu. Nie wiedzieliśmy gdzie będzie dobrze się schować, ale do momentu, w którym nie wiedzieli, o tym, gdzie mieszkamy, sytuacja była raczej dobra.
W najbliższym zakręcie, skręciliśmy w prawo. Wylądowaliśmy gdzieś w dość pustej, ale za to długiej i szerokiej uliczce.
Budynki były tutaj ustawione jeden obok drugiego, tak jakby do siebie przyklejone.
Rudy biegł szybciej niż ja, toteż był przede mną i ciągnął mnie za sobą za rękę.
W biegu przyglądałam się uliczce, jednak ta zdawała się nie mieć końca, ani nie przecinać z żadną inną. Okropna sytuacja.
Cały czas pędziliśmy przed siebie, a za nami grupka Niemców, o dziwo byliśmy żywi.
Nareszcie, na horyzoncie ukazało się nam skrzyżowanie, czyli kolejna, malutka szansa na zgubienie szkopów.
Wbiegliśmy w zakręt w lewo, ku mojemu zdziwieniu, wyprzedziłam Janka.
Biegliśmy kawałek dalej, a całkowicie znikając za zakrętem poczułam okropny ból, jednoczesnie ukłucie i szarpnięcie w nogę, ale to wszystko, jakby od środka.
Siłą rzeczy, z bólu, upadłam. Rudy próbował pomoc mi wstać i ciagnąć dalej do biegu, jednak bezskutecznie, bo po strzale w nogę, piekielnie ciężko było mi chociażby lekko się podnieść, a co dopiero wstać i zaraz po tym biec.
Pomimo mojej bezradności, starałam się mu pomóc.
W pewnym momencie poczułam na swoich barkach dwie ręce przyciskające mnie do ziemi. Byłam teoretycznie w pozycji siedzącej.
Nagle do Janka podbiegło kilku Niemców, jeden z nich ramieniem objął jego szyję, jednocześnie przyduszając go, aby kolejny w tym czasie mógł spokojnie zacząć mierzyć do niego pistoletem.
Tymczasem osobnik, który starał się mi przeszkodzić w jakiejkolwiek czynności, zobaczywszy moje obrażenia, podszedł do grupki swoich towarzyszy.
Wszyscy żołnierze, którzy stali blisko Janka śmiali się w niebogłosy, włącznie z tymi dwoma, którzy czynnie mieli się przyczynić do nadchodzącego jego zabójstwa.
Patrząc na całą tą okrutną scenkę, zaczęłam płakać.
"on nie może zginąć" - pomyślałam.
Wodospady łez cisnęły mi się na policzki.
Janek spojrzał na mnie, z jego twarzy można było wyczytać to, że jest mu przykro.
Swoim spojrzeniem chyba jednak próbował przekazać mi coś innego - "Kocham Cię." - zakładam, że to próbował mi przekazać.
Byliśmy bezradni, wiedziałam, że zaraz jeden z nas zginie, a jeśli teraz zginie jeden, to w najbliższej przyszłości zginie kolejny. To się nie może stać.
W porę dotarło do mnie, że do kieszeni schowałam swój pistolet. Wyjęłam go, wycelowałam. Usłyszałam czyjeś stękanie. Zamknęłam na chwilę oczy. Na szczęście udało mi się trafić szkopa.
Niemiec upadł, a ja wycelowałam w kolejnego. Poszły trzy kulki. Dwa razy chybiłam.
Zostało ich dwóch, jeden podduszał Jasia, a drugi ładował pistolet, którym zamierzał za chwilę zrobić krzywdę Rudemu. Do moich oczu od razu napłynęły łzy, rozlały się po policzkach, w efekcie czego moja twarz zapewne była czerwona jak burak. Nie mogłam pozwolić, by to się stało. Moim ostatnim ratunkiem był mały pistolecik, którego używałam już przed chwilą.
Po chwili zdałam sobie sprawę, że siedzę bezczynnie na chodniku i rozmyślam, kiedy przede mną odbywają się dantejskie sceny.
Popatrzałam przed siebie, a Bytnar właśnie wyciągał ostrożnie z kieszeni swój pistolet, identyczny do tego, którego używam ja.
Wyjął go, po czym jedną ręką wycelował w Niemca stojącego przed nim. Ten oberwał, po czym skulił się z bólu aby zaraz po tym upaść na ziemię. Mieliśmy już prawie wszystkich z głowy, poza tym jednym, który stał za Rudym i cały czas dawał swoim zachowaniem znać, że on nie odpuści. Nazista wyjął swój pistolet, który był raczej dość pokaźny i przyłożył go Jaśkowi do skroni.
Rudy przełknął slinę, a w jego oczach malowało się przerażenie.
Żołnierz uśmiechnął się złowieszczo, kiedy zobaczył kolejne łzy na mojej twarzy. W tamtym momencie swój pistolet chowałam za plecami, toteż oprawca go nie zauważył. Za plecami
Przygotowałam się odpowiednio do strzału, co Rudy prawdopodobnie zauważył, bo jakby skinął lekko głową, próbując mi powiedzieć coś w stylu "nie wachaj się.". Z impetem wyjęłam pistolet zza pleców i wymierzyłam.
Głowa tego Niemca była zaraz obok twarzy Janka. Celując, śmiertelnie bałam się, że zrobię krzywdę Jaśkowi. Został mi ostatni nabój. Jeden nabój, a szansa na uratowanie, lub stracenie dwóch żyć na raz. Jakaż ironia losu. Wystrzeliłam.
Usłyszałam najpierw czyjś jęk, później upadanie na ziemi, a zaraz po tym krzyk drugiej osoby. Zamknęłam oczy.
"Postrzeliłam Janka." - pomyślałam.
W tym momencie cały świat zwalił mi się na głowę. Czułam się przeokropnie. Bez niego nie ma mnie. Dlaczego byłam taka nieostrożna?
Siedziałam na środku chodnika chowając głowę w dłoniach i płakałam.
"No, już dobrze." - usłyszałam lekko zachrypnięty, jakby zdarty głos, a zaraz po tym dłonie jego właściciela na moich policzkach. Z początku lekko się przestraszyłam. Podniosłam głowę do góry, aby spojrzeć na osobę, która do mnie podeszła. Janek. To był Janek.
"O mój Boże! Ty żyjesz!" - objęłam go energicznie. Uścisk po chwili się rozluźnił, a Janek na chwilę się ode mnie odsunął. Szybko spojrzał mi w oczy, aby zaraz po tym prędko przylgnąć swoimi ustami do moich. Tkwiliśmy tak przez dłuższą chwilę.
Janek oderwał się ode mnie, aby pomóc mi wstać.
"Chodź, pomogę Ci." - wyciągnął do mnie dłoń, pomagając mi wstać.
"Byłaś bardzo dzielna, wiesz?" - chwycił mnie za rękę, uśmiechając się szeroko.
"Dziękuję." - dodał po chwili i ruszyliśmy w stronę mieszkania. Jak dobrze byłoby być już w domu. Ból w nodze był niemiłosierny.
"bardzo się bałam, że coś Ci zrobię. Aż za bardzo." - powiedziałam cicho.
"wiem, widziałem. Mimo to bardzo Cię podziwiam za to, co zrobiłaś."- skwitował.
Chwilę po tym, poczułam szarpnięcie w talii.
Teraz oboje znajdowaliśmy się w ślepej uliczce.
"C-co my tu robimy?" - Zapytałam cichym szeptem.
"Niemcy tam byli." - Objął mnie ramionami, podbródkiem opierając się o mój czubek głowy. Schylił się lekko, abyśmy za ogromnym kontenerem ze śmieciami byli niewidoczni.
"Chyba już poszli." - Wydusił kilka minut po usłyszeniu żołnierzy mijających nasz zaułek.
Wyszliśmy i szybko zmieniliśmy trochę trasę, na taką bardzo na skróty, którą nigdy nie chodzimy, bo przechodzi przez park, w którym często kręcą się szkopy.
Kiedy tylko weszliśmy do parku, Janek podniósł mnie, aby mógł biec.
W końcu porażka teraz byłaby najmniej potrzebną nam teraz rzeczą.
Szybko przebiegliśmy przez park. Był długi, jednak, ku mojemu zdziwieniu, szybko udało nam się pokonać tą trasę.
Wbiegliśmy po schodach kamienicy, w której mieszkaliśmy i weszliśmy do środka mieszkania.
Jasiek nie zdejmując butów, ani nawet płaszcza, wszedł ze mną do salonu i zostawił mnie na kanapie.
Poszedł do łazienki, aby wrócić po dłuższej chwili z rękami pełnymi bandaży.
"Ty to lubisz opatrywać ludzi, prawda?" - Zapytałam, lekko sarkastycznie.
"Nie wiem, ale wiem, że pomaganie innym ludziom sprawia mi dużo radości." - uśmiechnął się szeroko.
Nagle zadzwonił telefon, który leżał na szafce w drugim końcu pokoju.
Rudy pobiegł odebrać, a ja słuchałam tylko o czym mówi.
"Jak to? Gdzie widziałeś? Teraz? W tym momencie? Ale ja tu mam ranną! Przecież nie damy rady teraz, no co ty!" - dość nerwowo porozumiewał się z rozmówcą.
Rzucił słuchawkę i wrócił się spowrotem do mnie.
"Alek dzwonił. Musimy się ewakuować. Poszukują nas." - wydukał.
"Rozumiem." - wstałam z kanapy i ruszyłam do pokoju, aby wziąć najważniejsze dla mnie rzeczy.
Chwyciłam kilka naboi do pistoletu, po czym Janek zasugerował, abym wzięła ze sobą jakąś torbę z ubraniami. Tak też zrobiłam. Spakowałam torbę i byliśmy gotowi, aby wyjść.
"Alek jedzie z nami." - rzucił Rudy.


Ciąg dalszy nastąpi (lub nie)...

Łapanka... || Kamienie Na Szaniec || Jan Bytnar "Rudy" Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz