18

1K 35 0
                                    

Wracając po akcji w kinie, po drodze spotkaliśmy Alka. Na szczęście był cały i zdrowy. Nie było z nim Pawła, co trochę mnie zdziwiło i jednocześnie dość mocno zaniepokoiło.
"Co z Pawłem?" - Zapytałam lekko nerwowym tonem głosu i poczułam jak Rudy ściska mocniej moją dłoń.
"Da sobie radę, nie martwcie się o niego. Z tego co wiem, to uciekał po jakichś zakamarkach, których szkopy nie znają." - uśmiechnął się. Nie był to jednak taki zwykły uśmiech, ten miły, lecz taki lekko zmartwiony, ale próbujący przynajmniej sprawiać pozory wesołego.
"A wy? Wszystko tak, jak trzeba?" - pytał Alek.
"Oczywiście, a Ty?" - Odpowiadał Rudy.
"No, w sumie to całkiem dobrze." - uśmiechnął się, tym razem raczej tak szczerze i wesoło.
"Wiecie już?" - Bąknął.
"A o czym?" - wychyliłam się lekko do przodu i spojrzałam na Dawidowskiego.
"Orsza wrócił dziś do Warszawy." - Oznajmił.
"To chyba dobrze?" - uznałam.
"Mamy po akcji iść do starej fabryki, czyż nie?" - Zaśmiał się Rudy.
"Otóż to. Chyba najlepiej gdybyśmy poszli tam od razu, czyli teraz." - Odparł Dawidowski.
"Chodźmy więc." - Ponaglił nas lekko Janek.
Po pół godziny szybkiego marszu znaleźliśmy się na miejscu. Stanęliśmy przed fabryką, budynek był przeogromny, był koloru ciemnoszarego szarego, gdzieniegdzie widać było dziury, które zostawił po sobie odpadający ze ścian tynk, dach był koloru ciemnoczerwonego, przypominającego kolor cegły, było w nim kilka dziur, takich dużych. Na ścianach, na różnych wysokościach, było widać stare, posiwiałe mocno okna. Niektóre z nich były częściowo powybijane, inne same się pewnie skruszyły pod wpływem temperatury, a gdzieniegdzie pozostały tylko kwadratowe dziury w ścianie, co mówiło o tym, że kiedyś były tam okna.
Ogromne, blaszane drzwi były jednym z tych elementów budowli, które przerażały mnie na tyle, że gdyby zrobiło się tu ciemno, bałabym się tu być właśnie przez nie. Owe drzwi właśnie, także były koloru ceglanego, też w niektórych miejscach można było zauważyć w nim dziury, a na dodatek kilka z nich zapewne było efektem wystrzału ołowianych kul z pistoletu.
Alek podszedł do wejścia i uchylił lekko drzwi, abyśmy mogli wejść, te zaś zaskrzypiały, dźwiękiem aż nadto piorunującym.
Weszliśmy do budynku, od środka wyglądało tutaj jak wielka hala. W różnych miejscach były jeszcze pozostałości po jakichś stanowiskach, których budowy nie umiałam określić. Przy ścianie stały jeszcze jakieś stare, dawno już nieczynne maszyny, a na drugim końcu owej hali było coś na wzór szatni, tylko, że zbudowanej z kilku mniejszych segmentów i z każdej strony ułożonej z tej przerażającej, ciemnoczerwonej blachy. Mniej więcej na środku budynku, stał stolik. Raczej niewielki, a wokół niego cztery krzesła. Rozejrzeliśmy się dookoła, ale nikogo nie było, co wydało się nam na wskroś podejrzane. Jedynym miejscem, gdzie mógłby się znajdować jakiś człowiek, były wcześniej wspomniane przeze mnie szatnie.
"I co Alek? Widzisz tu kogoś czy nie?" - krzyknął Rudy idąc powoli wzdłuż maszyn i oglądając je wszystkie po kolei. Bytnar w ręku trzymał mały pistolet, dokładnie ten, który mu dałam na urodziny.
Alek chodził między rzędami blatów, resztek po taśmach produkcyjnych i ogromnych szaf, które nie wiem do czego miały służyć, kiedy to miejsce jeszcze normalnie funkcjonowało.
"Na razie żadnego znaku życia." - odkrzyknął otwierając jedną z szaf, aby zaraz potem z impetem ją zatrzasnąć.
"Jeszcze tam!" - Dawidowski wskazał palcem w stronę upiornych szatni.
"Musimy tam sprawdzić." - Stwierdził Rudy podchodząc do mnie i ciagnąc mnie za rękę w stronę szatni. Alek w tym czasie poderwał się z miejsca i ruszył za nami.
Ja i Rudy wtargnęliśmy do pierwszej przebieralni, nic tam nie było, poza lekko już podrdzewiałym, metalowym taborecikiem. Alek dalej nie zdążył nas dogonić, więc pierwszą szatnię sprawdziliśmy w dwójkę.
Do drugiej weszliśmy w trójkę, była znacznie obszerniejsza niż reszta, jednak kompletnie nic tu nie było. Trzecią odwiedziliśmy trochę niemrawo, ale dostrzegłszy kopę kartek, papierów i chyba dokumentów na podłodze, chłopcy ruszyli się bardzo prędko i zaczęli przeglądać to, co tam leżało. Ja oparłam się o metalową sciankę i bacznie przyglądałam się temu, co robią moi towarzysze.
"Kostuszko, pójdziesz sprawdzić kolejną szatnię?" - Zapytał Alek. Dziwnie zdrabniał mój pseudonim, ale może poprostu chciał być miły. Zgodziłam się na jego prośbę i podjęłam się wykonaniu tego zadania.
Weszłam do środka, na podłodze leżał mężczyzna, plecami tylko lekko oparty o ścianę, śpiący w najlepsze.
"Panowie, chyba coś mam!" - krzyknęłam, a Bytnar z Dawidowskim zaraz znaleźli się przy mnie.
"Toż to Orsza we własnej osobie!" - skwitował wesoło sytuację Alek, po czym podszedł do Broniewskiego i zaczął go budzić.
W tym czasie słychać było otwieranie drzwi, Janek nagle obrócił się i zaczął lustrować wzrokiem przybyszy.
Obróciłam się zaraz za nim, a moim oczom ukazał się Paweł, niesiony na rękach przez Anodę i Grubego. Za tą trójką szedł Czarny Jaś, Wesoły i Buzdygan. O dziwo jeszcze nie zjawił się Zośka, który zawsze był punktualny, często aż nazbyt punktualny.
Paweł wyglądał na pokiereszowanego, co dość mocno mnie zmartwiło. Chłopcy położyli Pawła na jednym z blatów.
Nagle do budynku wbiegł Zośka, nikt się go chyba w tym momencie tutaj nie spodziewał.
"Oddycha?" - krzyknął.
"Tak, jeszcze tak, pomóż nam!" - zawołał Buzdygan do Zośki, a ten przybiegł do leżącego na stole Kazika.
"Oddycha trochę płytko." - Zawadzki zaczął sztuczne oddychanie, pozniej sprawdził mu tętno, a po tym zrobił coś, co spowodowało, że Paweł otworzył oczy i zaczął oddychać, tak normalnie i miarowo.
"Jak się czujesz?" - Anoda pomachał mu dłonią nad twarzą.
"Ja żyję?" - Paweł chyba nie był całkowicie przytomny, ale kontaktował, więc było z nim już całkiem dobrze.
"Dzięki, Alku." - usłyszałam zza pleców, a obok mnie zaraz stał Orsza i szedł w stronę Pawła i reszty harcerzy.
Janek stał za mną, a dłońmi trzymał mnie za barki.
"Chodźmy tam do nich." - mruknął pod nosem i zaraz znaleźliśmy się przy reszcie chłopców. Po nas dołączył Alek.
Paweł teraz siedział już na stole, widać było po nim, że coś się stało, jednak zachowywał się już normalnie - no prawie, bo mówił cały czas, że coś go boli, a obrażenia wyglądały na raczej ciężkie.
"Chciałbym zameldować jedną z osta-" - zaczął Zośka.
"Melduj więc." - przerwał mu Orsza stanowczo.
"Akcja w lesie, rozwaliliśmy więzniarkę, ucierpiało kilku Niemców, uwolniliśmy znaczną ilość cywili. Poszło około dziesięciu granatów." - mówił, a ja w połowie przestałam zwracać uwagę na to co mówi.
"Świetnie." - Skomentował Broniewski.
"My zagazowaliśmy kino. Dwie butelki z gazem. Ucierpiał Paweł. No i kilku Niemców. Poza tym, prawdopodobnie nikt więcej." - Wtrącił Rudy.
Orsza znowu dodał coś od siebie, po czym reszta chłopców zaczęła meldować o swoich ostatnich akcjach, które odbyły się podczas nieobecności dowódcy w stolicy.
" Cieszę się, że wszystkie wasze działania sabotażowe przebiegają skutecznie i z powodzeniem. Muszę wam przydzielić nowe zadania, bo nie możemy zostać bezczynni, prawda?" - Uznał.
"Dokładnie." - Uśmiechnął się Rudy.
"Więc tak, wy" - wskazał palcem na mnie i Jaśka - "wy zajmijcie się kotwicami, żółwiami i tak dalej."
"Jasna sprawa." - Odpowiedział spokojnie Rudy.
"Alek, ty i Zośka, flagi." - wskazał.
Gdzieś tam w środku czułam, że Zośka i Alek nie będą najlepszym duetem. Zośka, zawsze cichy, spokojny i opanowany, a Alek, wiecznie roześmiany, wesoły, czasem ma szaleńcze pomysły, nie żebym nie wierzyła w ich umiejętności, ale nie wiem czy oni, w tej dwójce sami ze sobą sobie poradzą.
"Weźcie jeszcze ze sobą Buzdygana i przekażcie Czarnemu Jasiowi, jeśli go spotkacie, że ma iść z wami." - Oznajmił.
"Gruby, weźmiesz Anodę i zajmiecie się rozbrajaniem szkopów, dobrze? Pamiętajcie tylko, żeby robić to ostrożnie." - Ciągnął dalej.
"Paweł, a ty weźmiesz sobie teraz urlop, dopóki nie wyzdrowiejesz." - rozkazał.
"to co? Pomalujesz ze mną?" - zaczepiał mnie Janek.
"Pewnie." - zaśmiałam się.
"cieszę się." - szepnął.
"Dobrze, w takim razie, proszę was tylko, abyście zaczęli dopiero pojutrze. Chwila ciszy nikomu nie zaszkodzi." - Usmiechnał się.
"No dobrze, to chyba na tyle, odmaszerować!" - dodał, a my skierowaliśmy się w stronę wyjścia.
Bytnar chwycił mnie za rękę, cały czas idąc przede mną i ciagnąc mnie w przód, cały czas śmiejąc się.
"Przecież do domu to w drugą stronę!" - zdziwiłam się, kiedy Janek pociągnął mnie w którąś z uliczek, która nigdy nie chodziliśmy.
"No wiem, wiem, ale zabieram Cię w pewne miejsce!" - krzyknął wesoło.
"A cóż to za miejsce, co?" - pytałam.
"Niespodzianka, zobaczysz." - puścił mi oczko.
Chwilę później, byliśmy w miejscu, które przypominało mi park, jednak Rudy chyba nie zamierzał pozostać przy siedzeniu na ławce.
Ciągnął mnie gdzieś dalej, prosto.
"Lody! Przyszliśmy na lody?" - byłam strasznie podekscytowana.
"Ha! Wiedziałem, że się ucieszysz." - przytulił mnie krótko Rudy.
Zamówiliśmy dwie gałki czekoladowe i poszliśmy na wcześniej wspomnianą przeze mnie ławkę.
"Bardzo smaczne." - Uśmiechnęłam się.
"Widzę, że Ci smakuje. Czekoladę masz nawet na nosie." - zaśmiał się, ścierając lody z czubka mojego nosa.
Zaraz po tym dostałam od niego bardzo długiego buziaka.
"Kocham cię, wiesz?" - pytał.
"Wiem, głuptasie. Ja ciebie też." - odpowiedziałam mu, a ten rozczochrał moje włosy swoją ręką.
"Znowu?! Musiałeś?" - spojrzałam się na Bytnara.
"Owszem, musiałem. Teraz wyglądasz jeszcze bardziej uroczo niż wyglądałaś wcześniej." - uśmiechnął się do mnie szeroko, po czym zostawił buziaka na moim policzku.
"Ty też jesteś całkiem uroczy." - zaśmiałam się.
"Miło mi, ale Ciebie i tak w tym nie pobiję." - puścił oczko w moją stronę.

Łapanka... || Kamienie Na Szaniec || Jan Bytnar "Rudy" Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz