15

1.2K 49 1
                                    

Kolejnego dnia, około siódmej, na równe nogi postawił mnie dzwoniący telefon. Kto o tej porze? Tak wcześnie? Dociekałem zanim podniosłem słuchawkę. Kostucha nadal spała, co po takiej dawce wrażeń, jakie wczoraj sobie zapewniliśmy, było całkiem normalne.
Odebrałem, a po drugie stronie słuchawki usłyszałem Tadeusza.
"Stawcie się dziś przed ósmą na zbiórkę, tam gdzie zawsze. Bez odbioru." - Usłyszałem, a połączenie się zakończyło.
Taki komunikat mógł oznaczać tylko jedno, a mianowicie to, że stało się coś poważnego. Spojrzałem na zegarek - było piętnaście po siódmej. Na miejscu mieliśmy być przed ósmą, więc należałoby się pospieszyć.
Wbiegłem do pokoju, w którym spała Oliwia i zacząłem procedurę budzenia.
"Wstawaj! Musimy zaraz wychodzić. Nie żartuję." - Szturchałem śpiącą, a ta zerwała się na równe nogi.
"Już, już." - Odparła mocno zaspana idąc do łazienki.
Ja tymczasem udałem się do pokoju i założyłem swój mundurek. Kiedy Oliwia wyszła z toalety, zobaczywszy mnie w mundurku, sama poszła założyć swój. Zaraz później byliśmy gotowi do wyjścia.

Opuściwszy kamienicę, udaliśmy się w stronę lasu, gdzie zazwyczaj odbywały się zbiórki. Przez całą drogę biegliśmy, niezbyt szybko, ale biegliśmy. Po drodze, na nasze szczęście, nie minęliśmy żadnego Niemca.
Wparowaliśmy do lasu, aby będąc tam, znacznie przyspieszyć tempo biegu i znaleźć się prędzej na wyznaczonym przez Zośkę miejscu zbiórki.
Zawadzki czekał na nas wszystkich, a wraz z nim był już Alek, Andrzej Morro, Paweł, Buzdygan i Anoda.
"W samą porę." - Mruknął Zośka, kiedy stawiliśmy się przy grupce chłopców.
"A więc tak, Orsza jest teraz ścigany i musi się ukrywać. Tymże sposobem dowodzenie spoczywa na moich barkach. Musimy dzisiaj w południe przeprowadzić pewną akcję." - Oznajmił.
Bardzo zdziwił mnie fakt, że Orsza musi się ukrywać. Zapewnie nie mnie jednego.
"A co to za akcja?" - Dopytywał Alek.
"Dziś popołudniu, w lesie będzie przejeżdżać pociąg wiozący ludzi do obozów. Mamy zatrzymać ten pociąg, uwolnić cywili i pozbyć się wszystkich Niemców, którzy będą w środku." - Wyjaśnił.
"Brzmi ciekawie." - rzucił Dawidowski.
"To w takim razie przejdę już do przydzielania wam zadań." - Oznajmił.
"Anoda i Buzdygan, wy dostaniecie granaty, wiecie co dalej."
"Paweł i Andrzej, wy zajmiecie się podłożeniem ładunków wybuchowych pod tory." - Wymieniał.
"A wy, Alek i Rudy będziecie mieli broń i ubezpieczajcie naszych. W razie czegoś ostrzeliwujcie Niemców. W razie czego ja wam pomogę."
"A ja?" - Zapytała Oliwia.
"Właśnie, ty będziesz detonować ładunki, które podłożą Paweł z Andrzejem." - Wyjaśnił.
"Zrozumiano?" - Zapytał poważnym tonem głosu.
"Zrozumiano." - powtórzyliśmy.

Oliwia P. O. V.

Chwilę później Tadeusz wraz z Andrzejem, Pawłem i Anodą zniknęli. Prawdopodobnie po to, aby przynieść wszystko to, co potrzebne. My w tym czasie, kiedy oni organizowali broń, mieliśmy iść się przyjrzeć torom, ich okolicy i ocenić warunki, w których będziemy wypełniać swoje zadanie. Dotarłszy na miejsce, Alek przeskoczył na drugą stronę torów, a ja z Rudym szukaliśmy po tej stronie dobrych miejsc na ukrycie się, żeby nie być widocznym podczas wysadzania, strzelania i wszystkich tych innych czynności. Był tam ogromny pień, który w środku był wydrążony tak, że spokojnie dwie osoby mogłyby tam wejść i gdyby kucnęły, nie byłyby widoczne.
"Musimy koniecznie pokazać Zośce ten pieniek. Może się przydać." - Uśmiechnął się Rudy, a ja przytaknęłam.
"A ja? Mam się gdzieś schować?" - Zapytałam. To była pierwsza moja taka akcja.
"Schować się musisz i w tym momencie widzę już dwie opcje. Pierwsza - wejdziesz na drzewo, a druga - widzisz ten głaz?" - wskazał palcem na bardzo duży kamień, który leżał niedaleko torów. - "Schowasz się za nim."
"Brzmi ciekawie." - sarkazm był dość mocno wyczuwalny. Pomysł z głazem mi raczej odpowiadał, ale znając mnie, nie będę w stanie skulić się za nim tak, żebym była niewidoczna. Za to na drzewa nigdy nie umiałam się wspinać.
"Będzie dobrze, zobaczysz." - Odparł.
"A mogę wiedzieć czy wybrałaś już pomiędzy kamieniem a drzewem?" - Zapytał.
"Wybieram tą bezpieczniejszą opcję." - Uśmiechnęłam się szeroko do chłopaka. Tymczasem po drugiej stronie torów Alek z Buzdyganem śmiali się wniebogłosy. Alkowi zapewne znów przypomniało się coś zabawnego, zaczął się śmiać, a Buzdygan poprostu patrząc na Alka też zaczał się śmiać.
"W takim razie drzewo." - Rudy wyrwał mnie z rozmyślań, chwytając jednocześnie za barki.
"No, więc mamy mały problem." - Opuściłam głowę w dół, trochę zawstydzona i zrezygnowana.
"Nie marudź, nauczę Cię zaraz." - Zaznaczył Janek. Od razu wiedział o co chodzi, skubany.
"Chodź tu, najpierw wejdę ja, a później ty, w porządku?" - zaczął wspinać się po drzewie, a zaraz po tym siedzial na gałęzi.
"Jaasne."
"No, dajesz, teraz Ty." - wyciągnął do mnie rękę.
"Dasz radę, wierzę w Ciebie." - starał się zmotywować mnie abym także weszła na górę, a po kilku takich próbach, udało mu się to.
Chwyciłam się pnia i powolutku wspinałam do góry. Chwila nie minęła, a ja znalazłam się na gałęzi, obok Bytnara.
"Braawo." - Skwitował.
"Teraz wypadałoby zejść, bo widzę już na horyzoncie naszą Zosieńkę. Znając go, pewnie będzie wściekły, jeśli nadal będziemy tutaj siedzieć." - Oznajmił zsuwając się z konara, aby zaraz po tym upaść na nogi.
"Teraz twoja kolej. Złapię Cię, w razie czego." - zachęcał. Ja byłam przerażona.
"Dasz radę." - Oznajmił, a ja powtórzyłam to, co on zrobił przed momentem. Udało mi się, a Janek nawet nie musiał mnie łapać.
"Zośka, mamy coś, co mogłoby się przydać." - Powiedział bardzo entuzjastycznie Rudy.
"Ten pień. W nim jest dziura i mógłby się w niej schować Buzdygan albo Anoda, ewentualnie tylko jeden z nich." - pokazał.
"Masz rację."
"Anoda, zmieścisz się tutaj, prawda?" - Zawadzki zwrócił się do towarzysza.
"Tak, raczej tak." - Uśmiechnął się.
Zośka zaraz po tym kazał chłopcom opróżnić skrzynie, które przed momentem tutaj przytargali ze sobą. Były w nich wszystkie rzeczy, których nam było potrzeba. Kiedy Andrzej skończył wyciąganie przedmiotów ze skrzyni, Zośka wytłumaczył mi dokładnie to, jak powinnam zdetonować ładunki.
Otrzymawszy polecenia, każdy zrobił to, co mógł już zrobić, aby usprawnić cały przebieg akcji. Chłopcy umiejscowili już materiał wybuchowy pod torami, a ja udałam się na drzewo - tam, gdzie było na tyle bezpiecznie, że spokojnie mogłam zadbać o wybuch. Cała reszta moich towarzyszy nasłuchiwała pociągu, wszyscy oprócz Anody, który w tym momencie siedział już schowany w swoim pniu.
Nastała cisza.
Chwilę później krzyk.
"Jedzie! Na swoje pozycje" - rozkazał Zośka.
"Dasz radę?" - zaczepiał mnie Buzdygan.
"Ja miałabym nie dać rady? Kostucha? Wolne żarty!" - zaśmiałam się wciągając na gałąź, z której będę wsyzstko widzieć. Teraz
Buzdygan kucał za głazem, za którym mogłam też chować się ja.
Paweł i Alek mocowali właśnie ostatni ładunek. Ukończywszy swoje zadanie wrócili się do Zośki, a ten przekazał im po granacie, tak hipotetycznie.
"Kostucha, przygotuj się!" - Wykrzyknął Zawadzki.
Pociąg jechał, był niedaleko, więc pozostawało mi obserwować go i wyczekiwać odpowiedniego momentu.
Nareszcie, jest. Pociąg był o dwa metry od ładunków. Nacisnęłam przycisk. I eksplodowało. Lokomotywa stanęła, zaczęło się palić. Zeskoczyłam z drzewa i udałam się w miejsce, gdzie był Rudy.
"Żyjesz?" - Krzyknął. Było dość głośno, bo w pociągu wzniósł się gwar.
"Tak!"
Z pierwszych wagonów wybiegli uzbrojeni ssmani, w ich stronę poleciały pierwsze granaty. Kilka takich małych bombek, a cały oddział Niemców został obezwładniony i unicestwiony. Zośka wraz z Alkiem, Pawłem, Buzdyganem i Anodą pobiegli w stronę wagonów towarowych, aby uwolnić ludzi. Rudy upierał się, że musi koniecznie zostać ze mną, bo mnie samej nie zostawi.
Cywile chyba uciekli, ale za to, teraz, z drugiego wagonu wybiegli kolejni ssmani.
Wyleciało w powietrze kilka kul i granatów, jednak nie wszystkich się udało pokonać.
"Rozproszyć się! Uciekać" - wydał rozkaz Zośka.
Rudy miał rację, dobrze, że mnie nie zostawił.
Pociągnął mnie wgłąb lasu. Nie mieliśmy już amunicji.
Jednak w kieszeni mojego płaszcza, z niewiadomych przyczyn, wrzucone były trzy kule do pistoletu. Wyjęłam je i podałam Jankowi, aby w razie potrzeby, nabił pistolet. Wbiegliśmy w wąwóz, który prowadził do leśnej ścieżki, po której można było dotrzeć okrężną drogą na przedmieścia.
Biegliśmy ile sił w nogach przez kilometr, a później wpadliśmy spowrotem do lasu, tutaj było wiele wzniesień i pagórków. Gdzieniegdzie nory. Zauważywszy największą z nich, weszliśmy do środka, aby się na chwilę schować.
"Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Nic się nie stało?" - wypytywał mnie Bytnar.
"Tak, cała jestem. Nie martw się, z porcelany nie jestem." - Lekko się zaśmiałam.
"A może jesteś, ale o tym nie wiesz, co?" - odpowiedział.
"Posłuchaj, b-bo..." - wyglądał na niepewnego.
"Słucham." - Uśmiechnęłam się.
"To trochę trudna sprawa, ale..." - znowu przerwał.
"Mów, przecież wiesz, że możesz mi powiedzieć." - uświadomiłam chłopaka.
"No, tak, racja." - Wydukał.
"Zostaniesz moja?" - Zapytał, mimo to nadal wyglądał na lekko zestresowanego.
"Niech pomyślę..." - Drażniłam go, jednak odpowiedź była prosta - tak.
Przez cały ostatni czas dawaliśmy sobie nawzajem znać o tym, że odpowiedź "tak" będzie odpowiednia.
"Tak, Janek." - Odpowiedziałam, a na twarzy blondyna pojawił się szeroki uśmiech.
Krótko po tym poczułam jak nasze usta się stykają, piękne to uczucie.
Janek na chwilę się ode mnie oderwał.
"Chodźmy stąd. Myślę, że będzie już bezpiecznie, kochana moja." - Oznajmił bardzo spokojnie, po czym wyszliśmy z nory i zaczęliśmy kierować się w stronę domu.

Łapanka... || Kamienie Na Szaniec || Jan Bytnar "Rudy" Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz