"Zapraszam Cię dzisiaj, na Małosabotażową randkę." - Stanął przede mną Janek z pędzlem do farby w ręku.
"Miło mi. Dzisiaj będziemy rysować żółwie i kotwice, mam rację?" - Zaśmiałam się.
"Oczywiście." - Odparł.
"Uwierz mi, że gdyby kotwice i żółwie były prawdziwymi i gustownymi malowidłami, byłbym dzisiaj chyba najbogatszym i najbardziej utalentowanym malarzem w całej Warszawie, o ile nie w całej Polsce." - uśmiechnął się.
"Byłbyś Da Vinci'm dwudziestego wieku, o ile już nim nie jesteś." - zażartowałam.
"Kto wie? Może jestem?" - oczy skierował lekko w górę i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
"A tak poza tym, mamy jakiś plan?" - Zapytałam.
W końcu dobrze byłoby wiedzieć co i jak.
"Hmm, plan... Niech pomyślę." - westchnął.
"Oczywiście, że mamy plan! Bez planu ani rusz!" - Uznał.
"Więc tak." - usiadł przy stole, na krześle na przeciw mnie.
"Słucham." - uśmiechnęłam się.
"Idziemy najpierw na ulicę Woronicza. Tam, z tego co wiem, o tej porze nie ma patroli. Za to pod wieczór jest ich tam od groma, tak mi przynajmniej powiedziano." - wyjaśnił.
"Oczywistym jest, że czas, który tam spędzimy, to nie będzie tylko pięć minut, więc musimy uzbroić się cierpliwość." - ciągnął.
"Później ulicą Wielicką będziemy musieli się na Broniwoja, no i tam też trochę pomalować." - Tłumaczył.
"Musimy tylko pamiętać, że gdzieniegdzie są volksdeutsche, albo patrole, ale nieumundurowane, toteż powinniśmy być piekielnie ostrożni." - ciągnął.
"No, to chyba jasne." - skwitowałam.
"Cieszę się."
"Ja wezmę plecak z farbami. Ty weźmiesz pędzle, weź wszystkie jakie znajdziesz, każdy się przyda." - Oznajmił.
"Idziemy do piwnicy, ale to później, przed samym wyjściem." - Dopowiedział.
"Zaczekaj chwilkę." - udałam się do swojego pokoju.
Podeszłam do biurka i otworzyłam szufladę, w której znajdowały się dwie chusty, które zakryłyby dolną część twarzy. Wyglądem podobne do golfu od swetra.
Chwyciłam oba do ręki i wróciłam do salonu.
"Zobacz." - położyłam je na stole.
"Opaska na głowę? Nie sądzę, żeby się nam to przydało." - zażartował Rudy.
"Ach, to nie opaska."
"Zobacz." - nałożyłam chłopakowi chustę na twarz.
"Teraz będziemy się rzucać w oczy jeszcze bardziej. Jak nas ktoś tak zobaczy, to już po nas." - Powiedział.
"Aczkolwiek podoba mi się to rozwiązanie na zimę." - Oznajmił wesołym tonem głosu.
"Tak zamiast szala będzie w sam raz."
"Cieszę się, że mój pomysł nie jest całkiem bezużyteczny." - Uśmiechnęłam się.
"A ja się cieszę, że Ty się cieszysz." - wstał od stołu, cmoknął mnie w policzek, a zaraz po tym zniknął w swoim pokoju. Zamknął drzwi. Ja też udałam się do swojej sypialni, usiadłam na końcu łóżka, naprzeciw okna i patrzyłam w przód, na to, co za oknem.
Nic specjalnego tam nie było, zwyczajnie zachwycał mnie po prostu widok nieba.
W pokoju obok, po drugiej stronie ściany, przy której stało moje łóżko, było łóżko Jaśka. Wspominam o tym, bo w pewnym momencie mojego cichego podziwiania obłoczków, usłyszałam uderzenie w ścianę obok mnie, później kolejne, a po tym, jakby zduszony krzyk. Coś się dzieje z Jankiem. Wstałam z łóżka i pobiegłam szybko do pokoju Janka. Nacisnęłam na klamkę, drzwi się otworzyły, a ja zobaczyłam Janka, siedzącego na łóżku, z kolanami podkurczonymi do brzucha i założonymi na nich ramionami. Głowę chował w ramionach. Usiadłam blisko niego.
"Co się dzieje?" - Zapytałam.
Chłopak podniósł głowę i spojrzał się na mnie.
"Chodzi o to, że..." - przerwał.
Położył się prawie okrakiem na końcu łóżka, opierając się o ścianę, a ja zaraz leżałam plecami na jego brzuchu, a ten objął mnie w talii.
"Boję się. Bardzo się boję. Nie chcę, żeby cokolwiek lub ktokolwiek sprawił, żeby mnie wam zabrakło, żeby ktoś z was... No wiesz. Nie chcę Cię stracić. Nikogo nie chcę stracić." - mówił załamanym tonem głosu.
"Posłuchaj, ja też się tego boję, boję się, że któregoś dnia, wszystko się skończy. Wszystko, ale nie wojna i ten morderczy marazm." - łza spłynęła po moim policzku.
"Wiesz co? Nie płacz. Damy radę, ja Cię nie zostawię. Zrobię wszystko, żeby nic Ci się nie stało." - Szeptał.
"Nie mów tak. Wszystko, oznacza też śmierć. Nie chcę, żebyś przeze mnie musiał tracić życie." - Odparłam.
"Jeśli Tobie coś by się stało, nie darowałbym sobie. Uwierz mi, że wtedy wszystko by dla mnie straciło sens." - nadal szeptał.
Odwróciłam się w jego stronę, on sam miał już lekko przyczerwienione oczy, jakby od płaczu. Nie minęła chwila, a ja i Rudy, zbliżaliśmy do siebie nasze twarze. W pewną momencie poczułam jego oddech na mojej skórze. Znowu spoglądał mi w oczy, znowu stykaliśmy się nosami. W takich chwilach zawsze przypominały mi się wszystkie udane, wspólne akcje, no i wszystkie miłe i przyjemne chwile z nim spędzone. Później poczułam jak nasze wargi się stykają. Miał ciepłe i wilgotne usta. Było przyjemnie. Janek trzymał dłonie na moich policzkach. Chwilę później odsunęliśmy się od siebie i spojrzeliśmy sobie w oczy, Jasiek nadal trzymał dłonie na mojej twarzy. Szybko cmoknął mnie w usta i mocno przytulił.
"Jakiż on jest dobry..." - pomyślałam wtulając się w Janka, który odwzajemniał uścisk.
"Musimy iść, wiesz? Musimy." - szeptał cicho.
"Wiem, Jasiu." - powiedziałam.
"Nie smuć się już, damy radę, nic się nie stanie." - Uspokajał.
Moment pózniej oboje byliśmy już zwarci i gotowi do wyjścia. Stresowałam się takim wyjściem jak nigdy dotąd.
"To co? Możemy iść?" - Rudy pytał spokojnie.
"N-nie wiem. Znaczy, myślę, że tak." - jąkałam się.
"przecież wiesz, że damy sobie radę, nie bój się." - Uspokajał.
Staliśmy w przedpokoju, ubrani i teoretycznie gotowi do wyjścia.
"Pamiętaj, że musimy jeszcze iść do piwnicy, po farbę. I broń." - Dodał po chwili ciszy.
"No wiem, wiem." - westchnęłam głośno.
"Posłuchaj, ja wiem, że to ciężkie, ale już musimy wychodzić." - mówił.
Z impetem, silnie przytuliłam się do Jaśka, aby trochę się uspokoić. Zawsze to pomagało.
"No, już, już dobrze." - odwzajemnił uścisk, próbując pomóc mi dojść do siebie.
Po chwili się otrząsnęłam.
"Możemy iść." - powiedziałam, po czym Wyszliśmy.
Schodami zbiegliśmy w dół, do piwnicy, gdzie Janek trzymał potrzebne nam rzeczy.
Weszliśmy do środka, otwarłam torbę, która wzięliśmy ze sobą, a Rudy wrzucił do jej wnętrza kilka puszek z farbą i kilka pędzli.
"Masz, schowaj to gdzieś. Do płaszcza, albo do kieszeni, bylebyś to miała cały czas przy sobie. Tak w razie czegoś." - podał mi do ręki mały pistolecik.
"Mam nadzieję, że nie będę musiała go używać." - Mruknęłam.
"Pamiętaj, nadzieja matką głupich." - zażartował.
"I będzie co ma być, o to się nie martw." - cmoknął mnie w policzek, po czym Wyszliśmy z piwnicy i udaliśmy się w drogę.
Wędrowaliśmy chodnikiem, mijając kilku ludzi, mogliśmy poczuć na sobie ich zdziwione, niedowierzające, lub podobne do podirytowania, spojrzenia.
Może to plecak tak zwracał na siebie uwagę? A może fakt, że Ja i Janek szliśmy razem za rękę? Nie wiem, w każdym razie sama byłam lekko zaskoczona reakcjami tych ludzi. Droga, mimo tego, iż była dość długą, mijała dosyć szybko.
"Co powiesz na kubek ciepłej herbaty jak wrócimy?" - Zapytał Rudy.
"Ja? Bardzo chętnie." - Uśmiechnęłam się szeroko.
Przeszliśmy kilka kroków w ciszy, nawet w ciszy było nam dobrze, grunt, że byliśmy razem.
"To tu. Skręcamy." - pociągnął mnie za rękę.
Weszliśmy w wąską uliczkę, która po przejściu kilku kroków, zamieniła się w dużo szerszą i większą.
"Ładnie tu." - skomentowałam widok, kiedy uliczka się rozszerzyła.
"Zaraz będzie jeszcze ładniej." - uśmiechnął się szelmowsko Rudy.
"tu będzie idealnie." - wskazał na ścianę, po czym zdjał torbę z ramienia, położył ją na ziemi, po czym sam zaczął tworzyć malunki na białych ścianach jakiegoś budynku.
"Ładna, prawda?" - rzucił, skończywszy swoje dzieło.
"Śliczna!" - odpowiedziałam.
"Spróbuj też, no chodź." - wyciągnął pędzel w moją stronę. Toteż podeszłam do chłopaka, wzięłam pędzel w rękę i narysowałam ogromną kotwicę.
"No, bardzo ładna." - skomentował.
"Teraz ja!" - wziął po chwili pędzel z mojej ręki i zaczął malować kolejną kotwicę.
Jedna nóżka, zaraz po tym druga, linia w górę i....
Krzyk.
Nagle, wcześniej niezauważony przez nas Niemiec podbiegł z tyłu do Janka z pałką w jednej i pistoletem w drugiej ręce.
Zaczął go okładać, a zaraz po tym zaczął grozić strzałem.
W tym momencie przypomniało mi się, że sama mam broń przy sobie.
Wyjęłam pospiesznie pistolecik z kieszeni spodni, wyjęłam przed siebie i wycelowałam w napastnika.
Jedyne, co to dało, to że na chwilę odsunął się od Rudego, przez co ten, mógł szybko wstać.
"Tutaj! Chodźcie tu! Pomóżcie mi!" - krzyczał Niemiec w swoim języku, a nagle zza kamienicy, która znajdowała się niedaleko, wyłonił się mały, uzbrojony oddzialik szkopów biegnący w naszą stronę.
No to mamy kłopoty...*nazwy ulic w tym rozdziale mogą się nie zgadzać z tymi, które były tam w czasie rzeczywistym*
CZYTASZ
Łapanka... || Kamienie Na Szaniec || Jan Bytnar "Rudy"
FanfictionProblemy zwyczajnej kobiety podczas wojny powodują, że przestaje wierzyć w to, że może stać się coś dobrego. Na jej drodze pojawia się coś, a raczej ktoś, kto nada na nowo wszystkiemu sens. Opowieść zakończona, przynajmniej na ten moment. Autorka ok...