Rozdział 4

493 28 3
                                    

Obudziłam się o czwartej trzydzieści. Zapewne przez przyzwyczajenie. No wiece... codzienne wstawanie o tej porze robi swoje. Nie mogłam zasnąć. Od pół godziny bez skutecznie okręcałam się z boku na bok.

Jest szósta trzydzieści, no już nie mogę. Muszę wstać. Bo dostanę odleżyn. Kierunek toaleta, widzę drzwi, które do niej prowadzą.

Gdy spuściłam nogi z łóżka, przypomniało mi się, że przecież mam udawać osłabioną. Nie jestem taką idiotką, aby zapomnieć o J.A.R.V.I.S. która bacznie mnie obserwuję. Nawet jeśli by nie chciał. Przecież to sztuczna inteligencja.

Wstałam, przytrzymując się łóżka, a potem mebli i weszłam do łazienki. Tam poruszałam się już swobodnie. Jest to strefa osobista i kamery J.A.R.V.I.S. nie mają tam wstępu. To chyba oczywiste. Wykonałam poranną toaletę i wyszłam z powrotem do pokoju szpitalnego.

Byłam straszne głodna, a że wiem, iż Stark ma zawsze pełną lodówkę, to postanowiłam z tego skorzystać.

Kierowałam się do kuchni oczywiście ze wszystkimi środkami ostrożności. Mimo iż wiedziałam, gdzie znajduje się kuchnia, mając na względzie, że jestem w jakiś sposób obserwowana, błądziłam trochę po korytarzach. Gdy znudziło mi się chodzenie praktycznie w kółko. Skierowałam się prosto do miejsca docelowego.

Wchodząc do salonu, spojrzałam na zegar na ścianie, który wskazywał godzinę siódmą. Raczej nikt o takiej godzinie nie wstaję, więc byłam prawie pewna, że nikogo nie spotkam. Przeliczyłam się trochę. Nawet bardzo.

Przemierzając salon, weszłam do kuchni, gdzie zobaczyłam wszystkich Avengersów siedzących przy stole. No prawie wszystkich. Baner nakładał jedzenie na tace, pewnie z zamiarem zaniesienia mi jej.

Chciał już wychodzić, ale zagapił się i nie zauważył, że stoję za nim. Wpadł na mnie a taca poleciała bokiem lądując na podłodze. Z siły uderzenia znowu zaczęłam spadać. Zamknęłam oczy gotowa na kolejny upadek. To robi się monotonne- serio. Nie poczułam ziemi, tylko ręce wokół talii, więc postanowiłam otworzyć oczy.

Spojrzenia wszystkich były skierowane na mnie. Widziałam w nich głównie troskę, ale i cień rozbawienia. Przez chwilę zastanawiało mnie, co do tego doprowadziło. Szybko zajęło mi rozpoznanie przyczyny ich rozbawienia.

Doktorek trzymał mnie coś w stylu panny młodej przechylonej jak przy pierwszym tańcu. Przez myśl mi przeszło, że jestem ich cieniem rozrywki w trakcie wojny z Hydrą.

Wracając... tylko jego dłonie utrzymywały mnie w powietrzu, gdyż moje nogi były zbyt bardzo w wysunięte w przód, aby utrzymać masę mojego ciała. Komiczne to trochę.

Po chwili pomógł mi się wyprostować, nadal trzymając za talię.

-Przepraszam, nie zauważyłem cię - powiedział, spoglądając czy nic mi się nie stało.

- Gdzieś już to słyszałam - odparłam z uśmiechem na ustach, patrząc w stronę Steva.

Po moich słowach dosłownie wszyscy mieli uśmiechy na ustach. Ja chyba będę zarabiać jako komik. No przynajmniej na razie wychodzi mi świetnie.

Thor odsunął krzesło od stołu a Baner pomógł mi usiąść. Gdy zasiadłam do stołu i spojrzałam w przód przykro mi się zrobiło. Gdyby nie Hydra każdy mój poranek tak by wyglądał. No ale cóż, nigdy tak nie wyglądał i nie będzie, bo jutro rano wracam do swojego świata.

Twoja taca ze śniadaniem wylądowała na ziemi, więc masz moją - powiedziała Natasha, podsuwając mi swój nietknięty talerz.

-Nie trzeba, nie jestem głodna - odrzekłam, spoglądając na nią.

- O nie, ty musisz to zjeść, od wczoraj nic nie jadłaś, a w twoim stanie, podczas regeneracji, powinnaś jeść wręcz dwa razy więcej - nabuzowała się.

Już otwierałam usta, aby coś powiedzieć, ale stanowczo mi przerwała.

- I bez dyskusji, jeśli tego nie zjesz, będziesz tu siedzieć dwa dni dłużej - zagroziła.

- Lepiej to zjedz dla własnego dobra. Uwierz mi, nie chcesz zadzierać z Nat - szeptał mi do ucha Clint.

- W porządku - odezwałam się ulegającym tonem.

Zaczęłam jeść a do mnie dołączyła reszta . Po jakiejś minucie odezwał się Steve.

- Opowiedz nam coś o sobie - powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem.

Ja? O sobie? Bardzo śmieszne. Przykre, że na początku naszej znajomości, od razu muszę was okłamać.

- Mam na imię Flora Vatente, pochodzę z Hiszpanii, mam 17 lat i przebywam w Nowym Yorku na czas wymiany studenckiej.

Powiedziałam im suche fakty, ciekawe, o co spytają. Na szczęście jestem przygotowana na wszystkie możliwe pytania.

- Do jakiej szkoły chodzisz ? - spytał się Clint.

- Chodzę do liceum, jestem na 1 roku.- mruknęłam pod nosem, przeżuwając jakąś sałatkę.

- Dobrze władasz angielskim jak na Hiszpankę - stwierdził Stark.

- Mój tata jest Anglikiem i w domu od małego mówiłam dwoma językami, do mamy po hiszpańsku a do taty po angielsku - uśmiechnęłam się.

- Brakuję ci rodziców co ? - spytała Natasha. Nie podejrzewałam ją o taką sentymentalność no, chyba że to była gra. Tylko że tutaj to ja kieruje pionkami.

- Bardzo... - odparłam smutno - Kiedy mnie stąd wypuścicie ?

- A co już masz nas dosyć ?- spytał Stark.

- Nie o to chodzi, po prostu nie chcę mieć zaległości w szkole. - które to kłamstwo- nie wiem. Lecz takiego kitu jeszcze nikomu nie wcisnęłam. Moja dusza leżała na podłodze i dusiła się ze śmiechu, nie mogąc nabrać powietrza.

- Będziesz mogła wyjść już dzisiaj. Tylko jeszcze raz będę musiał wykonać badania, czy nie wystąpiły żadne zmiany na tle nerwowym - powiedział doktorek. Nie martwiłam się wynikami badań, gdyż Hydra postarała się o to, aby usunąć marker z mojej krwi w razie schwytania.

Po zjedzonym śniadaniu kazali mi odpoczywać, więc wróciłam do łóżka i tam przeleżałam prawie cały dzień. Nie miałam co robić, więc bawiłam się telefonem, a raczej jego zawartością. Jedynie któreś z nich przynosiło mi posiłek i czekało aż zjem w międzyczasie ze mną rozmawiając.

Promyczek mroku / AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz