33. Zamieszanie w zamieszaniu

73 1 3
                                    

 – Wyjdź – mówi poważnie król, wskazując mi drogę ręką, wciąż bacznie obserwując swojego syna (nie-syna?), jak zwierze spodziewające się ataku.

Zdecydowanie mam ochotę się go chociaż raz posłuchać. Odpycham się od ściany i łukiem omijam dwóch wpatrujących się w siebie mężczyzn, gotowych do walki. Drzwi praktycznie się odsuwają przede mną, kiedy Nicolas łapie mnie za koszulkę i zawraca. Otwieram szeroko oczy i zamieram.

– Camilia, twoja córka – akcentuje te słowa – również ma prawo usłyszeć prawdę – kończąc, puszcza mnie.

Przełykam głośno ślinę.

– Nie. Nie ma takiego prawa.

Książę prycha.

– Nawet nie zaprzeczysz. – Kręci głową. – Camilia to naprawdę twoja córka.

Naprawdę tym się martwisz, Nicolasie? Nie tym, że twój ojciec nie jest twoim ojcem? Przerzucam spojrzenie to na niego, to na drugiego. Czuję, jakby czas wokół nas stawał w miejscu, a bicie mojego serca było coraz wyraźniejsze.

Stoimy w bezruchu. Jakby jakikolwiek ruch mógł zniszczyć czasoprzestrzeń i spowodować jeszcze większe szkody niż dotychczas zaszły. Nicolas unosi brwi, oczekując na odpowiedź, ma wciąż zaciśnięte pięści. Król również.

Nagle do środka wpadają strażnicy, a ich wcześniej wygłuszone kroki, teraz wręcz unoszą się echem po gabinecie. Silne łapy bez słowa chwytają mnie za dwie ręce i, nie dając szansy wyjścia, ciągną mnie nad ziemią.

– Ojcze! – słyszę z ust księcia, kiedy odwracam się, zanim za nami zamkną się drzwi i widzę lekkie wzdrygnięcie na twarzy króla na aktualny wydźwięk tego słowa.

Straże wciąż mnie ciągną, bo każda próba postawienia stopy kończy się niepowodzeniem. Zaczynam się szamotać.

– Puśćcie mnie!

Brak reakcji. Patrzę przez lewe i prawe ramię. Oboje mają martwy wyraz twarzy. Do tego chłodna poświata z kabli w ceglastych, piaskowych ścianach. Jakby ciągnęli mnie do świata nieżywych. Moje serce na nowo zaczyna szaleć. Spokojnie. Przecież jestem żywa.

– Będę szła sama!

Dalej nic. Zbliżamy się do schodów. Zaczynam się realnie bać. Oni tylko patrzą na siebie, jeden kiwa głową i przerzuca mnie przez ramię, trzymając jak kukłę. Biję go w plecy, ale ten ani drgnie. Dobra. Nie puszczą cię, pogódź się z tym Cam.

W jednym momencie zwisam z czyiś ramion, a chwilę później czuję przeszywający ból pośladów i odbiera mi dech. Strażnik dosłownie rzuca mną na trawę przed bramami na zamek. Samoistnie wykrzywiam twarz, kiedy ból promieniuje przez cały kręgosłup, kręg po kręgu. Mogę złapać oddech dopiero po parunastu sekundach.

Otwieram oczy i się prostuję. Wstaję, otrzepując legginsy i odwracam się z prychnięciem od strażników przy złotej bramie. Idę przed siebie chodnikiem wyprostowana jakiś czas, kiedy zaczynam lekko kuśtykać, mając nadzieję, że już mnie nie widzą. Wydaję z siebie cichy jęk. Pulsujący ból nie chce tak szybko przejść. Ale szukając pozytywów – przynajmniej wyrzucili mnie z zamku, a nie to jakiś tajemnych lochów, czy katakumb. Prawda?

Mijam kobiety w sukniach i mężczyzn we frakach. Wtedy oglądam swój czarny obcisły strój sportowy. Czuję się obnażona. Zarzucam rude pukle na wszystkie strony, jakby były one co najmniej moim płaszczem. Ta, niewiele pomogło.

Chodnik rozgałęzia się w stronę akademii. Patrzę na ogromny kremowo-biały pałacyk. Nie. Nie mogę tam iść. Nic nie wyjaśniłam. Hayden pewnie nie chce mnie widzieć. Ja nie chcę mu znów sprawiać rozczarowania. Przygryzam wargi i się odwracam. Przez to jakaś kobieta na mnie wpada i przypatruje się ze zmrużonymi oczami. Ściągam brwi, a ta gwałtownie odwraca wzrok. Na pewno zwracam na siebie uwagę.

Baletnica i ulicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz