II

694 52 1
                                    

12 minut 15 sekund później schodzilismy po schodach mieszkania 221b na Baker Steet.
- Gdzie się wybieracie panowie? - głos pani Hudson dobiegający na dole.
- Idziemy na spacer z Rose. - powiedzial John powoli schodząc ze schodów, aby nie opuscic córki z rąk.
- Moze ja zabiorę. Na randce będzie Wam przkeszkadac. - nasza dozorcznyni czasem powinna ugrysc się w język. Nie widziałem twarzy Johna, ale domyślałem się, że była niezadowolona.
- Spacer nie randka. - powiedzial gniewnie kierując się do wózka stojącego tuż przy starszej kobiecie. - Mała spala, więc idziemy się przejść. Poza tym mówiłem już pani. - położył mała w wózku. - Nie jestem gejem!
- Wrócimy za jakiś czas. Może pani przygotować obiad. - powiedzialem chcąc uspokoić atmosferę.
- Już ci mówiłam, że nie jestem wasza gosposia!
- Moze być pieczeń! - powiedziałem wychadzac z mieszkania tuż zza Johnem. Nawet jakbym chciał nie usłyszałbym jej marudzenia.
Szlismy tak w ciszy przez jakiś czas. Postanowiłem, że ja zakończę. Nie przeszkadzała mi, ale wolałem coś powiedzieć. - Pani H. tyle nas zna, a nadal nie rozumie, że nie jesteśmy para. - zaśmiałem się zerkając na przyjaciela. Mial nietega mine. - Ej! Mówiłem Ci żebyś się tym nie przejmował. - nie zwracał na mnie uwagi. Tak jakbym nic do niego nie mówił. - John zatrzymaj się! John! John! - nic. Zatrzymałem się. Patrzyłem tylko jak przyspieszył tępo gwałtownie popychając wózek. Zastanawiałem się o co może mu chodzić. Po chwili zrozumiałem co może się stac. - John uważaj wozek zaraz... - płacz dziecka było słychać chyba na całej ulicy. Przerażony podbieglem do mężczyzny i dziewczynki.
- Cholera! - piskliwy głos przyjaciela wystraszył mnie jeszcze bardziej. - Kółko poszło. Boze święty. - zasłonił rekoma twarz. - Rose. - Nagle cie ocknął. Dłońmi wytarł twarz, która jak się okazało była całą we łzach. Stałem obok jak wryty. Raz w życiu był w takim stanie. Wtedy gdy powiedział mi o tym, że zdradzał Mary i mi wybaczałyl. Chciał wystawić ręce w stronę córki, ale go powstrzymałem.
- Zajmij się wozkiem. Ja wezmę mała. - spojrzał na mnie smutnie. - Spokojnie. - Patrzył jak wyjmuje Rose z wózka i opieram jej mała główkę o swoje ramię. Lekko się kołysałem i cicho nuciłem dziewczynce kołysankę. Byłem skupiony na jej zapłakanej buźce. - Ciiii. Spokojnie. Nic się nie stało. Wujek i tatuś są. - mała się uspokoiła. Wtuliła główkę w mój plaszcz i zamknęła oczka. W tej chwili szczerze się uśmiechnąłem i spojrzalem na Johna. - Widzisz nic jej nie jest. Po prostu się wystraszyła. - nie umiałem niczego wywnioskować z jego miny. Patrzył na nas jak w obrazek.
- Jasne. Zobaczę co z kółkiem. - ocknął się szybko zwracając się do wózka. Chwilę przy nim przykleczal i coś tam poprzestawał. - Naprawione, ale w domu jeszcze sprawdzę czy na pewno wszystko okej. - zapadła cisza. Mój przyjaciel wzrok skupił na mnie. - Sherlock. Ja przepraszam. Nie wiem jak mogłem do tego dopuścić. Nie wiem co się stało. Jakby Rose się coś stało... - czułem ból w jego głosie.
- John uspokój się. Nic się nie stało.
- Nie prawda. To...
- Mała jest cała. Jedynie ucierpiał wózek. - machnąłem głową na uszkodzone kółko. - Po prostu następnym razem bądź uważny. - powiedzialem to najmilej jak się da.
- Powinniśmy zostać w domu. Wtedy nic by się nie stało. - nadal się obwiniał. Nie cierpalem gdy to robil, ale w tamtych chwilach robi to dość często.
- John. Nie możesz ciągle siedzieć w domu jakbyś miał 100 lat - powiedzialem poważnie. - Musisz wyjść na swierze powietrze. Wyjść z Rose na spacer albo na zakupy. Nie możesz się tak przejmować, a co gorsza obwiniac. Ile razy mam Ci to powtarzać? - ręka przejechał po włosach.
- Duzo razy. - zamruczał.
- W takim razie tyle będę. Jestem cierpliwy. Wiesz o tym. - nachyliłem się bliżej niego robiac mine, która zawsze go denerwowała. Chciałem, aby się uśmiechnąl.
- Wiem. - zobaczyłem jak kącik jego ust, podnsiosl się do góry.
- Zmieniając temat czy weźmiesz ode mnie swoja młodociana córkę. Uslinila mi pół płaszcza. - potrzebowałem jego śmiechu.
- Tak robią dzieci WUJKU HOLMESIE. - ze głupim uśmiechem na buzi i lekkim śmiechem zaznaczyl te dwa słowa.
- Hahaha bardzo śmieszne. - udałem śmiech. W duszy czułem szczęście.
- Daj mi ta mala istotkę. - Powoli przekazałem, mu córkę. Chciał coś powiedzieć, ale powstrzymalem go ręka.
- Tak wezmę wózek. Wiem, że lepiej jej tam nie kłaść, bo znów może odpaść kółko. Dasz radę nieść moja chrzestnice? - pierwszy raz to powiedzialem. Chciałem zaskoczyć Johna, ale udało mi się wywołać to też u siebie. Zrobiłem nieśmiała mine na co on odpowiedział szczerym uśmiech.
- Tak. Dam radę. - odwrocil się przed siebie. Ja wziąłem wozek.

Johnlock Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz