VIII

431 36 0
                                    

- Popierzylo was?! Jakim cudem John się na to zgodził?!
- Też miło cie widzieć Bracie. - powiedziałem siadając na kanapie. - Możesz zrobić mi herbatę? Na dworze zimno.
- Żadnej herbary Sherlock! Wytłumacz mi to! - był zły. Bardzo zły.
- A co tłumaczyć. Ludzie ciągle plotkowali o tym, że nas coś łączy. Chcieliśmy to zakończyć. Lepszego pomysłu nie miałem. John na początku nie był chętny, ale jak widać przekonał się. O co ci chodzi? - starałem się ukryć gniew i ból, który wywoływały słowa o tym, że nic nas łączy. Nie łączyło. Naprawdę. Dopuki nie wpadłem na pomysł tego cholernego pocałunku. W jednej chwili moglem wszystko spieprzyć.
- Jestem ważnym czlowiekiem, a wy igracie z ogniem. Co byś zrobił gdyby nie wyszło? Gdyby pogorszyloby to sytuację. Co wtedy?
- Wiedziałem, że się uda.
- Nie możesz być zawsze wszystkiego pewien. Znowu wszystko trafi szlak tak jak z Mary. - spojrzalem na niego gniewnie. Wstałem kierując się w jego stronę.
- Coś ty powiedział?! - wkurwił mnie. Po prostu wkurwił. Nie miał prawa wypominać mi Mary. Wystarczy, że źle się czułem czując coś do swojego najlepszego przyjaciela. Te słowa mnie złamały.
- Moze przegiolem, ale to może tobą potrzasie. Nie możesz ryzykować. Tym bardziej miejac pod opieką dziecko. - emocje wygrały. Uderzyłem go prosto w twarz. Nie spodziewał się tego. Upadł na ziemię. Agresywnie na niego usiadłem i wykonałem kolejne uderzenia.
- Ty śmieciu! Nienawidzę cie! - nie mogłem przestać. Powstrzymało mnie uderzenie w glowe. Upadlem obok brata. Spojrzalem na niego. Miał cała poobijana twarz. Z wargi, nosa i czoła leciała mu krew.
- Panie Holmes. Słyszy mnie Pan? - sprzataczka, która chwilę wcześniej uderzyła mnie w glowe pobiegła w stronę Microfta. - Ochrona! - powolnym gestem trzymając się za głowę wstałem. Nastepnie widząc biegnących w moja stronę uzbrojonych mężczyzn wyskoczyłem przez otwarte okno znajdujące się przede mną. Rozpędziłem się jak nigdy. Mało brakowało, a zgubilbym swoje zakupy. Zatrzymałem się przed samochodem Microfta. Rozbiłem szybę kamieniem, który leżał na ziemi. Uśmiechnąłem się wrednie i dalej uciekałem przed ochroniarzami. Biegłem przed siebie nie przejmujac się niczym ani nikim. Nawet Johnem. Zobaczyłem las. Wiedziałem, że tam na pewno zgubię towarzystwo. Była zima. Wszędzie było ciemno. Nic nie widziałem. Nagle się przewróciłem.
- Cholera! - Zabolała mnie kostka. Oparlem się o drzewo i szybko oddychając podwinąłem spodnie przy obolałej nodze. Była spuchnięta. Sprawdziłem też stan dłoni, która uderzyłem starszego brata. Była w podobnym stanie. Tylko jeszcze we krwi mężczyzny. Zdjąłem szalik z szyji i zawinalem wokół dłoni. - "Piękny poranek." Nigdy juz nie będę cię słuchal John. - powiedziałem do siebie wyjmując telefon z kieszeni. Była 16 i ani jednej kreski zasięgu. - Kurwa! - rzuciłem nim o zimie. Odbił się od niej i znalazł się parę metrów ode mnie. W oczach poczułem łzy. Pękłem. Rozpłakałem się jak dziecko. Krzyczałem nie przejmujac się faktem, że ludzie brata mogą mnie jednak znalesc. Po jakimś czasie płaczu uspokoiłem się. Rękawem płaszcza wytarłem twarz. Z drugiej kieszeni wytarłem swoje zakupy. Koszulki były zgniecione, a książeczka lekko wygięta. Otworzyłem ją. Nic nie widziałem, a nie mailem siły podejść po telefon. Zaśmiałem się z kpina. Nastepnie znowu schowałem przedmioty do płaszcza. Wtlulilem się w drzewo i zamknąłem oczy. Zasnąłem. - Ala - obudzil mnie patyk wbijajacy mi się w plecy. Powoli wstałem podpierając się o drzewo. Ból w kostce zmalal, ale nadal mi silny. Utykajac i sycząc ruszyłem w stronę telefonu. Znalazłem go bez problemu. Była 24. - - Trochę mi się przysnęło - skierowałem. Włączyłem latarkę i opierajac się o drzewa i krzaki utykajac ruszyłem przed siebie. Po jakiś 29 minutach znalazłem się na ulicy. Byl zasięg. Pojawiło mi się 30 nieodebranych telefonów od Johna, 27 od Microfta, 25 od Molly, 20 od Lestrady, 19 od pani Hudson. Tak. Wszytko dokładnie pamiętam. Nie chciałem słuchać pytań typu gdzie byem itp. Zadzwoniłem po taksówkę. Jakieś 5 minut później już była.
- Po proszę do baru. - powiedziałem siadając na fotelu.
- A dokładniej. - powiedzial starszy kierowca.
- Do baru. Obojetnie jakiego. - spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. - No co? Byłem na spacerze.
- Nie wnikam. Klient mój pan. - włączył silnik. Samochód ruszył.

Johnlock Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz