Następnego dnia Ania postanowiła wybrać się w odwiedziny do wioski Indian. Niezmiernie cieszył ją fakt, że Ka'kwet wróciła do domu i znów mogła być szczęśliwa. Tę wspaniałą wiadomość przyniosła jej Maryla w odpowiedzi na jej smutek z powodu stanu zdrowia Mateusza. Pragnęła ją przede wszystkim pocieszyć i wywołać uśmiech na jej twarzy, z którym przyjechała do domu. Mikmakowie co prawda nie obchodzili świąt Bożego Narodzenia, ale przyjazna atmosfera z miasteczka, również im się udzieliła. Mimo panującego mrozu, wszyscy byli szczęśliwi, dzieci biegały wśród śniegu, a dorośli rozniecali ogień, przygotowując przy nim posiłki.
Rudowłosa dziewczyna wyróżniała się wśród mieszkańców osady, od razu została zauważona, a wiadomość o jej wizycie w mgnieniu oka dotarła do uszu rodziny Ka'kwet. Dziewczynka z pięknymi, ciemnymi, choć krótkimi warkoczykami podbiegła do przybyłej i wpadła jej w ramiona. Przyjaciółki trwały w uścisku dłuższą chwilę aż z ust miejscowej wydobyło się słowo:
-Dziękuję...- a po krótkim namyśle dodała -Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, Aniu. Jako jedyna nie zostawiłaś mnie w potrzebie.
-Kochana, nie mogłabym cię opuścić- westchnęła -Ale to Mateusz zawiadomił właściwe służby. Wcale nie jestem najlepszą przyjaciółką. Wyjechałam... Miałam na głowie mnóstwo spraw, przeżyłam wiele uniesień, podczas gdy ty cierpiałaś...
-To nieprawda. Nic więcej nie mogłaś już zrobić- oburzyła się dziewczynka, która zresztą sporo już urosła. Jej sylwetka stawała się dojrzalszą, a rysy twarzy-bardziej poważne -Chodź!- zawołała -Mamy mnóstwo zaległości do nadrobienia- po czym pociągnęła ją w stronę rzeki, gdzie było o wiele mniej tłocznie, po drodze witając się z członkami rodziny i poznanymi wcześniej przyjaciółmi.
-Gdzie byłaś? Co robiłaś? Czy jesteś szczęśliwa?- potok słów wylał się z ust Ka'kwet.
-Chciałabym zadać te same pytania- roześmiała się Ania i prędko otrzymała na nie odpowiedzi. Odkąd dzieci wróciły do wioski wszystko się zmieniło. Każdy był dużo bardziej szczęśliwy, a zakłopotani wcześniej rodzice mogli odrzucić troski, wiążące się z niepewnością o zdrowie i życie swoich pociech. Ka'kwet dojrzewała. Jednak mimo swojego młodego przecież jeszcze wieku, zaczynała już oglądać się za chłopcami. Mimo że kochała życie w wiosce, bardzo ciekawiło ją to, jak ono wygląda w dużym mieście.
-Na ulicach przechadza się wiele pięknych ludzi- opowiadała jej towarzyszka -Kobiety mają na sobie kosztowne suknie, na głowach kapelusze oraz nierzadko parasol w dłoniach, który chronić może zarówno przed deszczem jak i nadmiernym słońcem. Panowie zaś również są wytwornie ubrani. Często prowadzą uprzejmie jakąś damę, oferując jej pomoc lub zapraszając na kawę. Wokół jest mnóstwo kawiarni, restauracji oraz sklepów.
-A czy ciebie, Aniu, zaprosił jakiś kawaler?- zastanawiała się nastolatka.
-Kochana, ja...- ach, ileż to jej umknęło. Nie widziały się od tak dawna, że dziewczyna nie opowiedziała jej historii z Gilbertem. Zresztą wcześniej nie miała do tego głowy, zajęta ratowaniem jej z objęć okrutnej szkoły. Jej odpowiedź musiała jednak być przecząca, bo w istocie z nikim się nie umawiała. Jakżeby mogła! Kilka razy Matt oferował jej wspólny spacer, zabawę czy wyjście do kawiarni, ale zawsze mu odmawiała.
Wtedy musiała opowiedzieć jej wszystko od początku do końca. Nadmieniając o niedoszłych zaręczynach Gilberta, jej skrywanej zazdrości, źle odczytanym przekazie jego wyznania przy ognisku po napisaniu egzaminów, aż wreszcie doszła do próby wyznania uczuć w liście, który nigdy nie został odczytany przez adresata, a także kolejnego z nich, tym razem napisanego przez młodzieńca, którego słów nie było jej dane poznać.
-I co było dalej, Aniu? Jak to się skończyło? Spotkaliście się?
-To wszystko dzięki Dianie i wielkiemu łutowi szczęścia- rozmarzyła się dziewczyna, która była bardzo wdzięczna losowi, że tak właśnie nimi pokierował.
-Ja to wiedziałam od zawsze- roześmiała się Indianka.
-Słucham? Przecież nawet nie znałaś Gilberta.
-Mylisz się, kochana. Mój ojciec robił dla niego kije. Od początku mówił, że to dobry i uczciwy młody mężczyzna. W przeciwieństwie do tego B... Bi...
-Billy'ego- podpowiedziała jej Ania.
-Dokładnie tak. Poza tym widziałam jak na ciebie patrzył. My, jako rdzenni mieszkańcy tego kontynentu, mamy niezłe oko i wiele umiejętności, o których w ogóle nie wiecie.
Ania westchnęła i rozmarzyła się znowu. Dzień był krótki. Słońce chyliło się ku zachodowi. Wiedziała, że musi powoli wracać do domu.
-Czy takie zdolności można zaliczyć do przepowiadania przyszłości?- zapytała po chwili.
-Nie do końca. Bardziej nazwałabym to umiejętnością obserwacji i dostrzegania czegoś, czego inni nie widzą lub nie chcą widzieć. Patrzenie głębiej. Zaglądanie w głąb ludzkiej duszy na podstawie jego zachowania. To nie aż takie trudne. Trzeba się tylko dokładniej przyjrzeć. Dopiero na tej podstawie można wysnuć jakieś przewidywania na przyszłość.
-Jesteście niesamowici!- wykrzyknęła Ania -Tacy mądrzy i wspaniałomyślni. Żyjecie w zgodzie z naturą i przekazujecie swoją wiedzę z pokolenia na pokolenie. Naprawdę! Nie są wam potrzebne żadne inne szkoły.
-Taką mam nadzieję- westchnęła Ka'kwet na wspomnienie swoich tragicznych przeżyć.
Wkrótce jej mile widziany gość musiał już zbierać się do odjazdu. Bell grzecznie czekała na nią, przywiązana do wysokiej sosny.
-Wspaniale było móc was zobaczyć całych i zdrowych!- krzyknęła Ania na pożegnanie, machając ręką w stronę wioski.
-Ciebie również, kochana. Wpadaj do nas częściej!
Wiatr we włosach układał jej na głowie przeróżne fryzury. Na policzkach wystąpiły różowe rumieńce, a na ustach malował się piękny uśmiech.
-A skądże tak pędzisz?! Uważaj, bo mnie podepczesz!- nie wiadomo skąd zza któregoś z drzew wyłoniła się pani Linde z głosem przepełnionym pretensją, ale mimo wszystko przyjaznym.
-Oj przepraszam. Chyba mnie trochę poniosło, a wracam z wioski Mikmaków- odpowiedziała Ania, zatrzymując posłuszną klacz.
-Od naszych Mikmaków, powiadasz- westchnęła starsza kobieta, łapiąc się za plecy -Oj nacierpiały się biedaczyska, a to wszystko przeze mnie się stało. Już ich przepraszałam serdecznie, ale nie wiem, czy w życiu wybaczenie dostanę. Ach, i do tego wszystkiego jeszcze mi takie bóle w plecy nawchodziły, ze nie pomyślisz. Od dźwigania tej małej Sebastianowej się zaczęło. Dobrze, że Stacy się tam coraz częściej wprasza, to nas trochę powyręcza. Młoda jest i widać, że pomóc pragnie przyjacielowi, chociaż dla siebie pomocy nie chce ni w ząb przyjąć, ale młodość... A ty, Aniu, jak się masz? Muszę przyznać, że bez ciebie to ucichło u nas całkiem.
Dziewczyna zeszła z klaczy i zmierzając w stronę domu długą rozmowę ze swoja sąsiadką przeprowadziła. Kobieta z niej była przysadzista dosyć. Trochę czepialska, ale na domiar ciekawska. Nic jej uwadze ulec nie mogło.
-Jaki kawaler tam do ciebie nie startował, kochanieńka w tych wielkich miastach?- zapytała, a Ania znowu westchnęła. Nie wierzyła, że Maryla nic o Gilbercie jej nie powiedziała, ale zanim zdążyła usta otworzyć, jej towarzyszka roześmiała się serdecznie.
-Spokojnie kochana, nie musisz się tak trwożyć. Żarty sobie robię tylko. Wyście od maleńkości pisani sobie byli.
"No tak- pomyślała dziewczyna -Przecież każdy to od zawsze wiedział, tylko nie ja...".
***
Tym optymistycznym akcentem kończymy kolejną część, może nieco kpiącym, ale jakże ujmującym haha
CZYTASZ
Płacz, lecz zawsze kochaj
FanfictionAnia to najbardziej urocza, a jednocześnie najbardziej szalona bohaterka jaką poznałam. Pragnę przedstawić 4 sezon zakończonego już niestety serialu "Ania, nie Anna", którego pokochałam. Będzie to moja inwencja twórcza. W głębi duszy mam jeszcze nad...