Ten jedyny

466 32 14
                                    

-Przepraszam za wszystko. Nawet nie wiem, od czego zacząć?- powiedziała Diana, kiedy w przedświąteczne zimowe popołudnie szła wraz z wysokim młodym mężczyzną u boku wśród łysych drzew.

-Diano, to nie twoja wina- Jerry był nieco zmieszany, starając się ukryć radość tryskającą z serca, którą pragnął ukazać dopiero w odpowiednim momencie. Gdyby od razu wpadli sobie w ramiona, ona mogłaby odebrać jego zachowanie za niegrzeczne, prawda? Bardzo chciał, aby spojrzała na niego inaczej, lecz pewnie odezwały się jej wyrzuty sumienia. Lepiej późno niż wcale. Oficjalnie zerwali, ale chłopak nieustannie myślał o kruczowłosej, a jej postać stojąca w drzwiach jego skromnego domostwa była niczym rodem z pięknego snu. Cóż, było by naprawdę miło, gdyby przestała go unikać za każdym razem, gdy przychodzi do Ani w odwiedziny, a gdyby zostali przyjaciółmi, byłby w siódmym niebie.

-A tak przy okazji, jak spędzasz święta?- Francuz przerwał trwające krótką chwilę milczenie, które wydawało się wiecznością.

-Przyjeżdżają krewni, więc zajęta będę przez cały czas- odpowiedziała, lecz po tych słowach, zaraz pożałowała ich wypowiedzenia, ponieważ właśnie zaprzepaściła jego nadzieję, nieświadomie odmawiając na niewypowiedzianą propozycję -Przepraszam również za moich rodziców, ponieważ to oni tak naprawdę wszystko zniszczyli. Nie powinnam tak mówić, ale ich zasady nieustannie mnie ograniczają. Oni nie rozumieją moich potrzeb. Sam wyjazd do Queens trawili bardzo długo, a co dopiero...

Urwała w pół zdania, pozwalając jedynie, aby jej towarzysz skończył jej wypowiedź w myślach.

-Rozumieją, Diano- powiedział spokojnie, zatrzymując się -Tylko chcą cię chronić. Być może to ty jeszcze tego nie rozumiesz- zaakcentował silniej słowo "ty" -Ale kochający rodzice zawsze chcą dobrze, a twoi cię kochają. Nawet nie wiesz, jak bardzo...

-Skąd...? Ja... Nie... Ty...- dziewczyna zaczęła się jąkać, lecz Jerry wciąż zachowywał równowagę.

Położył jej dłonie na ramionach, czując, że ona, tak słaba i krucha, może się zaraz rozpłakać.

-Wtedy, gdy "skręciłaś kostkę" przed naszym domem i przyjęliśmy cię do siebie, moja mama powiedziała mi, że tylko bardzo kochający rodzice mogli przyjechać po córkę o tej porze, wiedząc, że ma zapewnione pożywienie i nocleg. Nie mogli pozwolić, abyś przebywała poza domem, bo nie znieśliby myśli, że cierpisz, chcieli cię mieć przy sobie, aby trwać przy swoim dziecku, czuwać i pomóc, gdy poczujesz się gorzej... Ponieważ to ty jesteś dla nich najważniejsza. Widzisz, jednak zgodzili się na twoje studia.

Diana wpatrywała się w niego w milczeniu. Dosłownie osłupiała, nie spodziewając się takiego monologu z jego strony. Chyba wcale dobrze go nie znała. Wiedział i zauważał dużo więcej niż jej się zdawało.

-Dziękuję- przemówiła w końcu -To, co powiedziałeś było cudowne. Nie wiem, dlaczego nie potrafiłam dopuścić do siebie tej myśli. Twoja rodzina o wiele inaczej okazuje emocje. Ja o swojej najprędzej pomyślałabym, że nie chcieli pozwolić sobie na to, aby ich córka spędziła noc w takich warunkach. Naprawdę, ja... przepraszam, ale chyba nie znałam cię od tej strony...

-Uczę się od najlepszych- zażartował i puścił jej oczko. Miał rzecz jasna na myśli jej rudowłosą przyjaciółkę, ale nie tylko...

Przez następną chwilę szli w ciszy. Tylko koniuszki ich palców prawie, prawie stykały się ze sobą, lecz nieśmiałość wciąż nie dała się pokonać ogromnemu pragnieniu miłości.

-Zacząłem chodzić do szkoły. Co prawda nie codziennie, bo jednak wciąż pracuję u Cuthbertów, ale podoba mi się. Podobno jestem zdolny...

-Ach, jakiż ty skromny- roześmiała się i trąciła go w ramię -Ale gratuluję, naprawdę się cieszę- powiedziała i spuściła wzrok, chcąc nieco stłumić śmiech, który cisnął jej się na usta.

Płacz, lecz zawsze kochajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz