Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.
⑅
Siedzę w naprawdę wygodnym fotelu, popijam za to paskudny trunek. Zastanawiam się, czy Namjoon też musiał takie popijać i jeszcze udawać, że mu to smakuje. Nieważne.
– Cena jest ostateczna i nie podlega negocjacjom – mówię znów, bo dzisiejszy klient okazuje się być wyjątkowym palantem. Drażni mnie i mojego pomocnika Felixa również. Widzę, jak Felix przekręca oczami. Sam mam dość. – Albo wywiązuje się pan z umowy, albo nie – dodaję, ciężko wzdychając, by podkreślić, że naprawdę, ale to naprawdę chcę być już w drodze do mojego domu.
– Ale... nic nie da się zrobić? – próbuje jeszcze "Pan Smith Cipa Jakich Mało", jak zapisał podpisał go w swoim notatniku Namjoon. Już rano wiedziałem, że czeka mnie ciężki dzień.
– Nie – wzdycham znów, rzucając znaczące spojrzenie Felixowi. – Ma pan dosłownie trzy sekundy na podjęcie decyzji. Po tym czasie wstaję i wychodzę. Jeden. Dwa – odliczam, a panika w oczach "Pana Smitha..." rośnie. Nim mówię "trzy", gość kładzie na blat przed nami jeszcze dwa pliki pieniędzy, a potem łapie się za skroń, jakby ta czynność wywołała w nim migrenę. – Czyli zostajemy przy ośmiu woreczkach po dziesięć tabletek, tak? Wspaniale – mówię, wychylając się po pieniądze. Przeliczam je, czy przypadkiem facetowi nie pomyliła się setka, czy dwie, a potem chowam pieniądze do kieszeni i wstaję. Felix kładzie na stół wyliczony towar.
Zakładam na głowę moją czapkę, poprawiam marynarkę i macham na pożegnanie. Wychodzimy. Wsiadam do auta, które stoi pod samym budynkiem, w którym klub swój prowadzi "Pan Smith...". Felix siada na miejscu kierowcy i odjeżdżamy.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteśmy już bliżej końca, niż początku – mówię, wyjmując z kieszeni płaszcza paczkę ukręconych rano papierosów. Tak dla jasności – cygara dalej mnie brzydzą. Felix podaje mi zapalniczkę i jej ogromny płomień w końcu odpala moją fajkę. – Zostało co? Te dwa przygłupy Rupertowie i Alvatara? Ten co ma takie dziwne wąsy?
– Tak.
– Załatwmy to szybko.
Podjeżdżamy więc do Alvatara, bo jest po drodze. Sprawdzam czas, a potem ruszam w kierunku, w jakim prowadził mnie dziennik Namjoona.
" Carmvill, Kentucky
środa
Alvatara – 40 lat, wąsy zawinięte do góry, dwa złote zęby. Adres: Main St, budynek z szyldem prosiaczka. Pierwsze piętro, mieszkanie bez numeru – zielone drzwi bez judasza.
10x10 tab. + 20x10mg am
Cena: standard."
Notatka jest krótka, ale treściwa. Bez żadnego "jeśli to, jeśli tamto". Takie zadania są najłatwiejsze, dlatego wchodzę do mieszkania Alvatary, który żył sobie za zielonymi drzwiami bez obaw.
Mężczyzna przyznaje, że chciał dokładnie takie ilości euforii, z jakimi się do niego udałem, ale kiedy przychodzi co do płacenia, to zaczyna się wymigiwać. Nie lubię takich ludzi. Może to, że nie widzą Namjoona, a tylko jego zastępcę daje im pole do popisu, ale mnie tylko denerwują. A już mam dość po całym dniu użerania się z ludźmi w różnym stanie trzeźwości i różnym stanie umysłu. Alvatara okazuje się kolejnym idiotą, choć nic tego nie zapowiadało.
– Umówmy się tak, że ja wam jutro sam przywiozę resztę, dobra? – mówi, zaczynając odliczać swoje pieniądze. Co najmniej połowy brakuje. – Bo potrzebowałbym tego już dziś, a chłopaki nie zdążyli ściągnąć kilku długów. Wiecie jak to jest, w tym zapyziałym mieście. Nie ma komu robić. No wiecie, ja jestem...
CZYTASZ
Euphoria Garden | pjm&jjk
FanfictionCzy jeśli jesteśmy "inni", to czy w grupie odmieńców będziemy mogli czuć się w końcu "normalni"? I jak wiele jesteśmy w stanie zrobić dla kogoś, od kogo decyzji zleżeć będzie reszta naszego życia? Jeongguk jest "inny", a jego rodzina podkreśla to n...