Rozdział VI Krąg z ketchupu

1.1K 124 6
                                    

Raven 

Tym razem go nie było. Cała furgonetka była pusta i jedynie wokół walały się kable i kabelki pochodzące z różnych maszyn tej córki Hefajstosa.

„Spadaj stąd. Nie ma go tu"- usłyszałam gdzieś wewnątrz mojego ja i pokiwałam głową.
„Jesteś prawdziwym geniuszem"- pomyślałem i szybko wybiegłam z wozu. 

Skoro go nie było, znaczy, że się obudził. Dzięki bogom. Powoli zaczynałam się martwić.

Max przeszedł dużo i z wieloma problemami potrafił sobie poradzić. Jakaś tajemnicza śpiączka była dla niego bułką z masłem. Kłopoty miały dopiero nadejść. 27 lipca... Bogowie, dlaczego czas gnał tak niezatrzymanie? Prosiłabym tylko o jeden rok... jeden tydzień więcej! 

To, co armia Nyks trzymała w swoich podziemiach... Herosi nie wiedzieli, przeciw czemu walczą. Ale co mogłam zrobić? Krzyknąć: „Zawróćcie teraz! Wszystko stracone!"? Olimpijczycy pozdychają jak muchy. Nie mówię, że im się nie należy, ale co w takim wypadku czeka świat? Tyrania Nyks nie jest spełnieniem marzeń. 

Teraz jednak biegłam, chcąc jak najszybciej dotrzeć do portalu. Pokazał mi go Widzący, tak naprawdę w zamian za nic. Jeśli budziło to we mnie jakieś wątpliwości, to te rozwiały się, kiedy zobaczyłam nieprzytomnego Maxa za pierwszym razem. Miałam w, za przeproszeniem, dupie tę zasraną przepowiednie, która miała decydować o tym, co będę robić. Jeśli jakaś rymowanka twierdzi, że nie mogę utrzymywać kontaktu z Maxem, to niech się odwali i wraca z powrotem do Fat. 

Korzystałam więc z pomocy Widzącego, żeby go widywać, licząc, że kiedyś się obudzi i...

- Raven?- zatrzymałam się jak spraliżowana i odwróciłam się, napotykając jego spojrzenie.

Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. No, tak. Czas na sentymenty. 

Max uśmiechnął się i przejechał niepewnie ręką po włosach. Bogowie, czemu on musi przyprawiać mnie o zawroty głowy? 

- Dawno... Dawno cię nie widziałem- jęknął, niepewnie uciekając spojrzeniem w bok. 

Cóż, ja widziałam go co kilka dni. I w snach. Zazwyczaj zakrwawionego na gruzach Olimpu. Słodko, prawda?
- Trochę... Zmieniłaś się- powiedział tak samo, jak rok temu, jeszcze przed wyprawą na Karaiby.
- Eee... Nowy, ee, miecz?- zapytał, wskazując na dwuręczne cacuszko, które nosiłam na plecach.

Zerknęłam za siebie. Wszyscy w Obozie Satanistów nosili oręż ze Stali Demonów- stopu metali wydobywanych z wnętrzności Tartaru. Żeby miecz zachował swoje właściwości musiał być regularnie nasączany krwią. 

Mówiłam, że słodko. 

- Tęskniłam za twoim jąkaniem się, Wasza Wysokość- westchnęłam, poprawiając miecz niczym plecak zarzucony na ramię. Uśmiechnął się, a ja znowu poczułam te dziwne skręty żołądka.
- Czarownica- uciął.
- Ptasimóżdżek.
- Wiedźma.
- Bądź oryginalniejszy! Odmieniasz tę samą postać!- udałam oburzenie i przytuliłam go, wtulając się w jego szyję. 

No, tak. Sentymenty.

 Zawsze tym gardziłam. Nie chciałam się zakochać. Miłość była dla frajerów. Dla mięczaków... Dlaczego więc, na gacie Hadesa, było to takie przyjemne?!

Max

Sentymenty. Prosta rzecz, której nigdy nie rozumiałem. Nie zrozumcie mnie źle, kochałem uczucia! Ale jak można było te wszystkie emocje od siebie odróżnić? Wszystkie są jedynie nagmatwaniem różnych skurczów żołądka. I... O bogowie, dlaczego jej włosy muszą tak cudownie pachnieć?!

- Wiesz, że nas obserwują?- zapytałem, jakoś dziwnie nie chcąc się od niej odkleić.
- Jasne. Siedzą w tych krzakach na prawo- odszepnęła zaczepnie.- Kochają tak podglądać innych? Dziwna gromadka.

- Jak my wszyscy, prawda?- stwierdziłem, odsuwając ją od siebie i jeszcze raz na nią patrząc i  szczerząc się do niej promiennie.- Koniecznie musisz ich poznać.


Wszyscy siedzieliśmy wokół prowizorycznego stołu narad, który stworzyliśmy w samym kącie manhattańskiego McDonalda. 

- Wszyscy zebrali się tutaj, tutaj i tutaj- pokazywała kolejno Raven, zaznaczając kolejno różne punkty na mapie Nowego Jorku frytkami.- Punkty obserwacyjne są przy każdym moście i tunelu wokół Manhattanu. 

- Jesteśmy otoczeni- szepnęła April, a Alex soczyście zaklął.
- To nie wszystko- westchnęła Raven, zamaczając palec w ketchupie i zamalowując wielki krąg wokół Manhattanu, New Jersey i okolicy.- Dzień przed zaćmieniem ta część Nowego Jorku zostanie odcięta. Na cały czas trwania bitwy. Jeśli wasze wojska do tego czasu nie znajdą się w granicach... Nie otrzymacie wsparcia.

- Czyli, żadna odsiecz nie nadejdzie?- zapytał ostrożnie Malu, drapiąc się po swoich z lekka zakręconych, kruczoczarnych włosach.

- Nie. Będziecie zamknięci. Rybki w akwarium. A wokoło krążą rekiny- szepnęła Raven, zerkając na mnie. 

Przygryzłem wargę. Wszyscy wymagali ode mnie decyzji, ale prawda była taka... Cóż, byliśmy w beznadziejnym położeniu. 

- A co z cywilami?- zapytałem, ale odpowiedziało mi tylko uciekające spojrzenie przyjaciółki.- Raven?

- My... Armię Nyks nie obchodzą śmiertelnicy. Ci, którzy zostaną w pierścieniu...- nie dokończyła, ale po jej minie wiedziałem, że żaden człowiek nie będzie bezpieczny. Moje myśli panicznie powędrowały do mamy siedzącej w swoim mieszkaniu przy dwudziestej piątej... O bogowie, nie.

- Więc co robimy?- zapytała niepewnie Keen, a wszyscy spojrzeli na mnie. Och, c'mon! Dlaczego ja?

- Alex, musisz jechać do Obozu. Szybko. Myślę, że Oli przygotował innych. Musicie się tu zjawić 31 lipca. W pełni przygotowani, z zapasami greckiego ognia, machinami i cały tałatajstwem dzieciaków Hefajstosa...- zacząłem, spoglądając na pierścień z ketchupu namalowany na mapie.- Skoro chcą wojny, to będą ją mieli.

Percy Jackson-Nowe Pokolenie- BitwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz