Rozdział XIV Ostatni raz

1K 126 18
                                    

      MAX

Jej ciałem przeszedł taki dreszcz, że gdyby nie fakt, iż leżałem zakrwawiony na schodach pośrodku wpół zniszczonego Manhattanu, może pozwoliłbym sobie na dowcipny komentarz.

Ale niestety świat dobiegał końca, więc postanowiłem odłożyć to na później. Na razie.

Próbowałem się podnieść, pomóc jej, ale, szczerze mówiąc, nie byłem w stanie się ruszyć. Czułem jedynie lepkość krwi, ściekającej po moim karku i dziwną mieszankę potu, kurzu i łez.

Bitwy i walki, jakkolwiek poetycko wyglądałyby w filmach i książkach, w rzeczywistości takie nie były. Kiedy lądujesz na betonie po upadku z siedmiu metrów, mimo iż jesteś półbogiem, twoje nogi wyglądają jakby słoń postanowił zatańczyć na nich kankana. Dwukrotnie. I to w dodatku na obcasach. 

Zerknąłem w kierunku mojej przyjaciółki, która musiała wewnętrznie toczyć bitwę gorszą, niż ta, która czekała nas tu, na ziemi. Złapała się za głowę i upadła na kolana, jak do jakiejś szalonej modlitwy.

- Nie... Niemożliwe. Nie możesz! Nie możesz tak po prostu...- jęczała Nyks, a ja zacisnąłem dłoń na rękojeści mieczopisu.- Jesteś tylko naczyniem! Kupą mięsa. To już było! Wiem jak będziesz, jeszcze się spotkamy, bo to nie tak... Jesteś śmiertelnikie- nie dokończyła, bo coś w postawie mojej przyjaciółki nagle się zmieniło.

Później wielokrotnie zastanawiałem się, czego dokładnie było to kwestią. 

Co odróżniało córkę Hekate od żądnej krwi bogini? Nie znałem odpowiedzi, ale głos, który wydobył się z ust mojej przyjaciółki, miał w sobie coś, co od razu rozpoznałem za jej własny. Mogło to być też użycie przekleństwa.

- Mogę, suko. Chyba trochę nie doceniasz śmiertelników- powiedziała szorstko Raven i uniosła głowę, napotykając mój wzrok.

Paraliż. To był paraliż. 

Tamta wymiana spojrzeń między dziwną, zapłakaną heroską w czarnych ciuchach, a mocno poobijanym, zielonookim półbogiem w zakrwawionej koszulce obozowej, znaczyła więcej niż wszystkie piękne słowa wypowiedziane przez wszystkich pięknych poetów do swych pięknych niewiast. Wreszcie to zrozumiałem, o czym szeptał cały obóz.

Ból minął, krew więcej nie leciała, a świat przestał się kończyć.
Byłem tylko ja i ona.

- Wiedziałem, że ci się uda- jęknąłem, a ona uniosła usta w lekkim uśmiechu, choć za oczami wciąż skrywała ból. Udało jej się. Opanowała Nyks! I nie musiała się zabijać! Tak, to było sedno naszego sukcesu.
 Odetchnąłem z ulgą. 

- Obiecałam na Styks, lepiej tego nie łamać- stwierdziła, kulejąc, bo w środku wciąż ją skręcało. 

Z trudem podeszła do mnie, pomagając mi podnieść się chociaż do pozycji siedzącej. 

Syknąłem, ale nie miałem ochoty się nad sobą rozczulać. Chciałem pożyć jeszcze chwilę w błogim odczuciu zapomnienia o wszelkich problemach. Jeszcze chwilkę. Minutkę. Prosiłem tylko o minutkę.

- Max- zaczęła, nie mogąc oderwać wzroku od moich ran.- Ja... Przepraszam. O bogowie, nawet nie wiesz, jak bardzo przepraszam.

- Za to, że twoje ciało rzuciło mną o latarnię, czy za to, że mnie wyzwało od głupków?- zapytałem, starając się na chociażby iskierkę humoru w tym świecie szarej beznadziei.

Uśmiechnęła się szerzej. 

- Oczywiście,  że za rzucenie w latarnię- szepnęła.- Przecież jesteś głupkiem, Johnson.

Percy Jackson-Nowe Pokolenie- BitwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz