【stucky】

2.1K 63 53
                                    

Kapitan odetchnął z ulgą patrząc na nieruchome ciało Zimowego Żołnierza leżące na ziemi. Teraz nic nie stoi im na przeszkodzie w unicestwieniu Hydry. Nie będą musieli się już martwić, bo jedyna osoba, która była w stanie go pokonać właśnie leżała pokonana pod jego nogami. 

—Zimowego mamy z głowy – powiedział do Sam'a i Natashy przez komunikator. – Teraz przekonamy się jak wyglądasz – mruknął do siebie. 

Kucnął czując lekki ból lewej nogi, w która uderzył go Żołnierz Hydry i powoli odpiął jego maskę. Długie ciemne kosmyki zasłaniały twarz, więc Steve je odgarnął i zamarł. On znał tę twarz. To był Bucky. Jego Bucky. Zaraz co?  Schylił się jeszcze niżej dokładnie przyglądając się leżącemu. Nie, nie, nie, nie! Zrobiło mu się duszno. Nie mógł się pomylić, bo tą twarz pozna zawsze. Nawet całą poobijaną, w bliznach i strupach, taką jak teraz.

Zrobiło mu się słabo. On pobił, zapewne zabił James'a. Swojego przyjaciela, który miał być martwy. Martwy. Położył dwa palce na szyi Bucky'ego. Kamień spadł mu z serca, gdy poczuł tętno. Ledwo wyczuwalne i powolne. Barnes żył i tylko to się dla niego liczyło. Nie ważne, że był groźny, zabił wiele osób i pewnie nawet go nie pamięta. To był Bucky, jego przyjaciel, jego jedyna prawdziwa miłość.

—Mamy jednego poważnie rannego, potrzebuje pomocy natychmiast. Tylko nie karetkę – mruknął szybko. – Później wam wszytko wyjaśnię. 

—Już jadę – Rogers usłyszał głos Natashy. 

—Zaraz będę – powiedział Sam. 

Czekając na przyjaciół zastanawiał się jak to możliwe, że Bucky przeżył. I nie chodziło mu o ich walkę, a o upadek z pociągu. Przecież widział to na własne oczy, nikt by tego nie przeżył. Po jego śmierci się załamał. Jedynie Peggy próbowała poprawić mu humor, ale nigdy nie zastąpiła mu Barnes'a. James żył. Tylko to się dla niego liczyło. Musi go uratować, wyrwać ze szponów Hydry. 

Z przemyślenia wyrwał go odgłos silnika. Romanoff wysiadła szybko z dużego, czarnego samochodu.

—Co się stało? – zapytała rudowłosa. Gdy zobaczyła, że Steve, nieświadomie, przytula ciało Zimowego Żołnierza jej twarz wykrzywił dziwny grymas. – I czemu wtulasz się w to truchło? 

—To nie jest żadne truchło, on jeszcze żyje – warknął Kapitan. Na te słowa Czarna Wdowa wyciągnęła pistolet, celując w James'a. – Nie! Nie strzelaj, to dla niego wzywałem pomoc. 

—Jak to dla niego?! To jest nasz wróg! Zabiłby cię bez mrugnięcia okiem, a ty chcesz go ratować?! – podniosła głos Natasha. 

—To jest Bucky. Mój Bucky. Nie dam mu umrzeć! Nie drugi raz... – krzyknął Rogers. Rozumiał zdenerwowanie rudowłosej, ale nie było czasu na kłótnie. – Proszę, zabierzmy go do jakiegoś szpitala, potem wszytko ci wyjaśnię. 

—Jaki znowu Bucky? Zresztą nie waż- – zaczęła Romanoff, ale przerwał jej Wilson, który własnie obok nich wylądował. 

—Bucky to ten twój przyjaciel, tak? Czytałem o nim w muzeum. Tylko co on ma do obecnej sytuacji, przecież nie żyje? – spytał Falcon. Spojrzał na ciało obok Kapitana. – I co on tu robi? 

—Jakbyś mi nie przerywał to byś wiedział – warknęła Wdowa. – Steve twierdzi, że Zimowy to jego, podobno martwy, przyjaciel i chce go wziąć do szpitala. 

Sam spojrzał na Rogers'a, jakby się nad czymś zastanawiał. Gdy otwierał usta by coś powiedzieć, przerwał mu jęk, który nie wydobył się z ust żadnego z członków Avengers. Steve, który trzymał rękę Branes'a, poczuł, że ten ją delikatnie zaciska. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Zimowy Żołnierz otwierał właśnie oczy i rozgląda się zdezorientowanym wzrokiem. 

𝐎𝐍𝐄-𝐒𝐇𝐎𝐓'𝐘 || mcuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz