Tony miał dość. Stephen zamknął go w sanktuarium i zabronił wychodzić, nie dając mu konkretnych informacji. Wiedział jedynie, że Thanos nie żyje i on sam go pokonał, ale nie pamiętał tego. Ostatnią wspomnieniem był Peter zmieniający się w proch. Później już tylko pustka. Jakby pojawił się w pokoju Strange'a chwilę po zniknięciu chłopaka.
Czarodziej powiedział mu tylko, że Kapitan się zestarzał i Natasha nie żyje. Reszta Avengers miała być cała i zdrowa.
Na początku Stark wziął swój pobyt w sanktuarium jako odpoczynek od bycia bohaterem, ale po jakimś czasie zaczęło mu się nudzić. Brak kontaktu z kimś innym niż Stephen'em, który nie był zbyt rozmowny, źle na niego działał. Nie miał nic złego na myśli, obecność przystojnego czarodzieja była przyjemna, a jego ulubionym zajęciem było denerwowanie go.
Chciał zmusić czarownika do wypuszczenia go z tego nudnego domu. Nie przestawał mówić albo narzekać na głos. Przedrzeźniał wszystko co robił lub mówił Strange.
Strażnik kamienia sprawiał wrażenie spokojnego, jakby to dziecinne zachowanie nie wywierało na nim żadnego wrażenia. Choć tak na prawdę gotował się w środku. Mógł lepiej to przemyśleć, przecież oczywiste było, że Stark stanie się irytujący. Ale czemu tak bardzo? Nie mógł powiedzieć mu prawdy, ale wiedział, że miliarder nie odpuści.
—Mógłbyś zająć się sobą? – spytał pozornie spokojnym głosem Stephen. Tony podążał za nim już od kilkunastu minut, w ciszy.
Stark uśmiechnął się tylko wrednie. Nie odpuści. Był pewien, że ten przystojny czarodziej coś ukrywa.
—Nie, to nie – prychnął czarnowłosy i otworzył portal, który zamknął się przed nosem piwnookiego.
Miliarder westchnął. Całkowicie zapomniał, że Strange może się teleportować.
—HEJ, GDZIE JESTEŚ DOKTORKU?! – wrzasnął najgłośniej jak potrafił, ale nie otrzymał odpowiedzi. – Okej, czyli gramy w chowanego!
۞⎊۞⎊۞
Minęła godzina, a Stark nadal nie znalazł czarownika. Sprawdził wszystkie dostępne dla niego miejsca, nigdzie nie było po nim śladu. To znaczy, że zostawił mnie samego? pomyślał Tony i uśmiechnął się nikczemnie.
—To ja sobie pójdę! Skoro nie chcesz ze mną rozmawiać – krzyknął. Odpowiedziała mu cisza.
Wzruszył ramionami i podszedł do drzwi. Stephen'a nie było, więc mógł sobie pójść. Zachichotał pod nosem. Niby taki mądry, ale daje mu wolną rękę.
Uchylił drzwi i wyjrzał za nie ostrożnie. Wolał się upewnić, czy nie ma tam żadnych pułapek, portali czy innych magicznych rzeczy. Ale było czysto. Po prostu wyjście na ulice, zwykłe schody i chodnik.
Uśmiechnął się delikatnie. Wolność.
Wyszedł, zamknął za sobą drzwi i momentalnie poczuł jak spada. Ogarnęła go chwilowa ciemność po czym wylądował na czymś miękkim. Nie usłyszał nic oprócz cichego westchnięcia. Rozejrzał się zdezorientowany. Był... w bibliotece?
Spojrzał w stronę emanującą przyjemnym ciepłem. Jego piwne tęczówki spotkały te szare należące do Strange'a.
—Na prawdę myślałeś, że dam ci wyjść?
Tony westchnął zrezygnowany. Przystojny czarodziej jednak nie był taki głupi.
—Nudziło mi się – powiedział ignorując pytanie mężczyzny.
CZYTASZ
𝐎𝐍𝐄-𝐒𝐇𝐎𝐓'𝐘 || mcu
FanfictionOne-shot'y z Marvela. W większości shipy boy x boy, więc jeśli nie tolerujesz nie czytaj. Miłej lektury ♡