5

338 35 104
                                    

Ojciec wrócił do domu chwilę po północy, kiedy zmęczona treningami Alice odpływała już w krainę snów, więc nie spędzili zbyt wiele czasu razem. Ogólnie cały tydzień był zbyt szalony, by mogli nacieszyć się swoim towarzystwem, więc w sobotni ranek postanowiła to zmienić.

Miała juz serdecznie dość ryżu, jakim Kendai raczył ją na śniadania i kolacje. I nie chodziło o to, że w kółko jedli to samo, bo pan Sada codzień przyrządzał inne, oparte na ryżu danie, ani o to, że zazwyczaj było ono przypalone, bo niestety nikły talent do gotowania odziedziczyła właśnie po nim. Po prostu stęskniła się za unoszącym się z rana zapachem bekonu i za zamyśloną postacią matki, która jednocześnie przygotowała śniadanie i rozmyślała nad jakąś matematyczną zagadką.

Teraz pozostał jej sam zapach.

Wstała bardzo, bardzo wcześnie rano - a taką wczesną godziną była dla niej za kwadrans ósma. Uważając, by nie narobić niepotrzebnego hałasu, przebrała się i wyszła pobiegać, co było jej weekendową rutyną od czasów kiedy zamieszkała w Kanadzie i nie zamierzała z tego rezygnować. Kiedy wróciła, było koło dziewiątej, i w ciasnym holu napotkała się na zaspanego ojca, który właśnie wychodził z łazienki. 

Tak jak było coś nostalgicznego, ciepłego i kojarzącego się z bezpieczeństwem w widoku zaspanej matki, która wyglądała, jakby swój umysł zostawiła pod kołdrą, tak dziwnie było jej oglądać schludnego, porządnego mężczyznę w... cóż, nieschludnym, nieporządnym stanie. Alice była jednak zdeterminowana i zamierzała pokonać dzielące ich niewidzialne bariery - w pewnym sensie, właśnie po to przyjechała. Chciała na własnej skórze przekonać się, ile ma w sobie cech matki, ile ojca, a jak wiele ma po samej sobie. Sam Kandai wydawał się myśleć tak samo, bo przywitał się ciepło i chyba chciał ją przytulić, bo zrobił krok w jej stronę, ale ostatecznie zrezygnował, chrząkając nieco niezręcznie:

– Gdzie byłaś?

– Biegałam – wyjaśniła i wycofała się do kuchni. – Robię kanadyjskie śniadanie! – Obwieściła światu. Nie dosłyszała odpowiedzi, ale nie brzmiała jakoś strasznie cierpiętniczo, więc włączyła radio i zaczęła obsmażać bekon, równocześnie tańcząc do jakiejś japońskiej piosenki. Mimowolnie wyszczerzyła się durnie, wciągając przyjemny zapach. Szczerze, czuła się teraz jakby była w scenie z taniego filmu, gdzie bohaterka w przypływie emocji porzuca wszystkie obowiązki i zaczyna śpiewać, a spod ziemi wyrasta zespół muzyczny.  Serio, nie zdziwiłaby się, gdyby zaraz z sufitu wypadła jakaś grupa taneczna. Cholera wie, w świecie, w którym ludzie mają moce wszystko wydaje się być możliwe. 

– Chyba nie widziałem cię jeszcze takiej zadowolonej. – Usłyszała pogodny głos ojca i podskoczyła, czerwieniąc się od stóp do głów. Świetnie, została przyłapana na pajacowaniu. Niech żyje kształtowanie wizerunku. – Cieszę się, że czujesz się tu dobrze. – dodał, posyłając jej uśmiech. 

Alice nie miała zielonego pojęcia, co odpowiedzieć. 

Na patelnię z bekonem i równymi plasterkami pomidora wbiła jajka, próbując skupić się na wykonywanej przez siebie czynności zamiast na niezręcznej ciszy. Kandai chyba miał podobny tok myślenia, bo zaczął podejrzanie wolno rozkładać sztućce.

Dziewczyna nieco wbrew sobie zerknęła na niego, jakby próbowała z jego ruchów odgadnąć tajniki Indywidualności mężczyzny. Nie znała szczegółów na ten temat - jej matka, której quirk polegał na przyśpieszeniu myśli, zdradziła jej jedynie tyle, że mężczyzna ma quirk podobny do córki, jednak działa w zupełnie inny sposób i na odmiennych zasadach. 

 Z jakiegoś powodu, nigdy nie potrafiła się go zapytać. 

– Alice, przypalasz jajka. – zauważył mężczyzna, całkowicie nieświadomy, że córka się na niego zapatrzyła.

Ekstrawertyk |Present Mic|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz