Rozdział 2

401 20 0
                                    

Rhys

- Wynoś się stąd.

Mrugam parę razy zaskoczony nagłą zmianą jej tonu. W dalszym ciągu siedzę na fotelu w jej gabinecie, jednak położenie mojego ciała się zmieniło. Ramiona swobodnie opieram na podłokietnikach,palce są rozluźnione, tak samo jak reszta mojego ciała. Siedzę minimalnie pochylony w jej stronę, a kąciki moich ust są wciąż uniesione w doskonale mi znanym, okrutnym uśmieszku.

Nie wiem, co się przed chwilą wydarzyło. W jednej chwili zadawała mi pytanie ze stoickim spokojem, a w drugiej drżącym głosem żąda, żebym wyszedł. Zniknęła jej pełna pewności siebie poza, notatnik wraz z długopisem leżą na ziemi, musiały wypaść jej z rąk. Zauważam też, że się trzęsie, a policzki ma mokre od łez.

- Dobrze się pani czuje? - pytam ze szczerą troską.

- Wynoś się stąd.

Coś zrobiłem. Doprowadziłem ją do tego stanu swoimi słowami.Kiedy wydarzyło się to po raz pierwszy, byłem w szoku. Byłem tak zdezorientowany, że nie wiedziałem, jak się zachować i co powiedzieć. Nie rozumiałem tego, co się stało i próbowałem przypomnieć sobie, co się stało przez tych parę minut.

Teraz doskonale wiem, co się wydarzyło i nawet nie jestem tym zdumiony, już nie. Szybko się opanowuję i wstaję z fotela. Żadne z nas nie chce przebywać tu ani chwili dłużej. Zamiast od razu wyjść, podchodzę do niej i podnoszę z ziemi jej notatnik oraz długopis. Podaję go jej, ale ten gest całkiem wytrąca ją z i tak kruchej równowagi. Próbowała nad sobą zapanować, ale gdy to robię, pęka.

Wytrąca mi te rzeczy z ręki, z powrotem lądują na podłodze.Sama wstaje tak gwałtownie, że niemal się przewracam, cofając się przed nią.

- Wynoś się! Wynoś się stąd i nigdy więcej do mnie nie wracaj! Nie jesteś już moim pacjentem! - krzyczy, całkiem tracąc nad sobą kontrolę.

Na jej policzki wypływają kolejne łzy. Palcem wskazuje mi drzwi i wygląda, jakby miała się na mnie rzucić, jeśli zaraz stąd nie wyjdę. Lub chwycić jedną ze swoich figurek na biurku i rzucić nią we mnie. Nie chcę ryzykować takiej sytuacji, dlatego cofam się pospiesznie i wychodzę. Kobieta zatrzaskuje za mną z hukiem drzwi,niemal mnie nimi uderzając. Słyszę, jak opiera się o nie plecami w obawie, że mógłbym tam wrócić.

- Co się stało? Czemu zaczęła na ciebie krzyczeć? - pyta zaniepokojona Louise.

Wstaje ze swojego miejsca i podchodzi do mnie, mocno przyciskając do boku torebkę.

- Zostało ci jeszcze pół godziny wizyty.

- Wracajmy do domu.

- Nie wygłupiaj się. Płacimy za te wizyty, żeby ona mogła ci pomóc. Takie zachowanie jest nieprofesjonalne, to niedopuszczalne. Pozwól, że z nią porozmawiam o tym, w jaki sposób traktuje pacjentów z problemami.

Tym dla niej jesteś. Pacjentem z problemami.

Zamknij się. Dość już dziś powiedziałeś,warczę w odpowiedzi.

- Chodźmy stąd – nalegam i ruszam w stronę wyjścia, nie oglądając się na nią – To nie jest tego warte. Po prostu wracajmy.

Louise pewnie z chęcią wtargnęłaby do gabinetu psycholog i wygarnęła jej, co myśli o jej postępowaniu. Pościg za mną okazuje się silniejszym impulsem. Zarzuca torebkę na ramię i pospiesznie idzie za mną. Nie jestem szczególnie wysoki, ale przy niej każdy się taki wydaje – ma zaledwie metr sześćdziesiąt.Musi biec, żeby się ze mną zrównać i nie pozostać w tyle.

Dark TwinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz