Rozdział 34

193 16 2
                                    

Kade

   - Musisz tylko podpisać w zaznaczonych miejscach.

   Campbell podsuwa mi pod nos dokumenty z logiem jego szkoły. Widziałem je już wcześniej oczami mojego brata, tym razem trzymam je w swoich własnych dłoniach. To dziwne uczucie. Leżę w szpitalnym łóżku w prywatnej klinice należącej do niego, na terenie jego posiadłości. Wszystko, co zostało tutaj zgromadzone, należy do niego. Nic nie umiem poradzić na to, że czuję się jak w potrzasku.

   Taką decyzję podjął Rhys. Wiedziałem, że zdecyduje się tu wrócić, jeśli tylko mu na to pozwolę. Kojarzy to miejsce z bezpieczeństwem i coś jest w tym odosobnionym od reszty świata miejscu, gdzie normalność ma całkiem inną definicję. Nawet pomijając fakt, kim są mieszkańcy tego terenu. Pytanie brzmi – dlaczego mu na to pozwoliłem?

   - Nie przepadam za słowem ,,muszę" - mówię z chłodnym uśmiechem.

   Nawet nie drgnie mu powieka. Wciąż trzyma dokumenty przed moją twarzą w jednej ręce, w drugiej długopis. Przydałaby mu się mała lekcja na dowód, że nie żartuję, dziś nie mam na to sił. Wciąż jestem obolały, a w moich żyłach krąży potężna dawka leków przeciwbólowych. Dziś mu odpuszczę, następnym razem pozwolę mu lepiej się poznać.

   Biorę dokumenty i składam na nich swój podpis w miejscach zaznaczonych ołówkiem. Kade Forsey. Jestem ciekaw, jak sobie poradzi z wyjaśnieniem całej tej sytuacji. Nie jestem do końca przekonany, czy jego znajomości wystarczą, by ochronić mnie przed powrotem do poprawczaka. Jedno wiem na pewno. Nie zamierzam tam wracać, tamto miejsce mi się znudziło.

   Zabiera podpisane dokumenty i wychodzi. Kładę się z powrotem, pozwalam głowie opaść na poduszkę. Brzuch promieniuje mi bólem, każda z ran daje mi się we znaki. Bardziej dokucza mi jedynie spojrzenie Rhysa. Siedzi na krześle, zaciskając mocno wargi i wpatruje się w mój brzuch. Był przy tym, jak lekarz zszywał trzy rany, które się otworzyły. Zmienili mi też opatrunek i podłączyli kroplówkę. Gdy tylko zostajemy sami, odłączam ją i wyrywam wenflon ze zgięcia łokcia.

   - Dlaczego to robisz?

   - Widziałem, jak dodają mi tam jakiegoś leku, pewnie coś przeciwbólowego – oznajmiam, przytykam kciuk do śladu po igle – Chcę jak najszybciej odzyskać trzeźwość umysłu.

   - Żeby móc się ze mną kontaktować – zgaduje.

   - Brawo.

   - Po co? Przecież tu jestem, słyszę cię. Nie musisz cierpieć z mojego powodu. Dopiero co prawie cię zadźgano, nie powinieneś...

    - Csii, Rhys. Nie bulwersuj się. Wiem, co robię i na co mogę sobie pozwolić. Dość już nabrałem się leków, nie potrzebuję ich.

   - Cierpisz – upiera się.

   Wybucham śmiechem i odchylam głowę do tyłu, pozwalam sobie na mały wybuch rozbawienia. W konsekwencji aż stękam z bólu, ale było warto, by móc ujrzeć ten wyraz szoku na jego twarzy.

   - Uwierz mi, to dla mnie nic nowego.

   Rhys pochyla się do przodu, opiera łokcie na kolanach. Patrzy najpierw na zamknięte drzwi, potem z powrotem na mnie.

   - Przez tyle lat unikałeś kontaktu ze mną. Nie chciałeś przyjechać do mnie i nie pozwalałeś, bym to ja przyjechał do ciebie. Nie pozostawiałeś mi złudzeń, że to się nigdy nie zmieni. Potem nagle zjawiasz się tu osobiście i mnie zabierasz, deklarujesz, że nie spuścisz mnie z oczu. Dlaczego to zrobiłeś? Co się zmieniło w przeciągu tych trzech dni?

Dark TwinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz