Rozdział 87

131 6 0
                                    

Kade

Kiedy upewniam się, że Rhys już śpi, opuszczam pokój. Parę dni temu zamontowałem w drzwiach pułapkę. Jeśli ktoś spróbuje wejść do środka bez pukania, skończy ze sztyletem gardle. W każdym innym scenariuszu, jeśli ktoś zapuka, Rhys się obudzi i będę o tym wiedział, będę mógł za jego pomocą rozmontować pułapkę.

Pierwszy raz zostawiam go samego. Czuję się nieswojo, podążając samotnie korytarzami szkoły, coraz bardziej się od niego oddalając. Robię to tylko i wyłącznie dlatego, że tego potrzebuję. Chwili samotności, bo w jego obecności mam wrażenie, że zaraz postradam zmysły.

Wchodzę po schodach na ostatnie piętro biblioteki do swojej ulubionej części. Otwieram na oścież okno i siadam na parapecie, owiewa mnie lodowate powietrze. Jak oczarowany przyglądam się spadającym płatkom śniegu, pokrywają już cały teren szkoły. Wdycham głośno powietrze, podoba mi się ten zapach.

Stało się. Mam już osiemnaście lat. ,,Oboje wkroczycie w wiek dojrzałości, lecz tylko jeden z was przeżyje ten rok." Pierwsza część się spełniła, oboje wkroczyliśmy w wiek dojrzałości. Od tej chwili nie mogę być pewny ani jednego dnia, w każdej chwili może nastąpić koniec. Może się to wydarzyć zarówno w przyszłym roku czternastego listopada, jak i chociażby jutro. W każdym razie jednego jestem pewien, to będzie ostatnia zima w moim życiu.

Ta świadomość zapiera mi dech w piersi, paraliżuje mnie. Nie jestem gotowy. Nie jestem tak dzielny i silny, za jakiego uważa mnie Rhys. Czuję strach. Prawdziwy strach, tak samo jak tamtej nocy, kiedy zostałem zaatakowany i moja moc się przebudziła. Serce podchodzi mi do gardła i robi mi się niedobrze, nie mogę nabrać tchu.

Nie chcę umierać. Nie chcę ginąć tak szybko. Próbowałem korzystać z życia, naprawdę starałem się przeżyć każdy dzień tak, by nie żałować, ale to wciąż za mało. Chcę więcej, o wiele więcej.

- Naprawdę powinieneś skończyć z tymi myślami samobójczymi.

Oglądam się gwałtownie za siebie. Nie usłyszałem, jak się do mnie zbliżał, w ogóle się go nie spodziewałem. Wciąż nie mogę nabrać powietrza w płuca, z gardła nie wydobywa mi się żaden dźwięk. Mogę jedynie na niego patrzeć i próbować się uspokoić.

Shane podchodzi do mnie i obejmuje mnie ramieniem, ściąga z parapetu. Zamyka obie okiennice i patrzy z powrotem na mnie. Stawia krok w moją stronę. Cofam się przed nim tak długo, aż wpadam plecami na regał.

- Nie. Odejdź – żądam, gdy staje już przede mną.

Opieram dłoń na jego piersi, by nie zbliżył się do mnie bardziej. Nie mogę znieść jego bliskości ani tego, jak bardzo się przy nim uspokajam. Sam kontakt cielesny sprawia, że mogę łatwiej oddychać, a serce mi się uspokaja.

Widziałem na własne oczy, co śmierć Noah zrobiła z Sadie. Zrozumiałem, że popełniłem ogromny błąd, pozwalając Shane'owi się ugryźć. Kiedy Tobias zaczął mi przedstawiać wszystkie te statystyki, całkiem spanikowałem i odciąłem się od niego, unikałem spotkań z nim, cały czas siedziałem zamknięty w pokoju z Rhysem. Świadomość, że to samo stanie się z nim po mojej śmierci, jest zbyt trudna do zniesienia. Nie mogę spojrzeć mu w oczy bez obezwładniającego poczucia winy.

- Naprawdę tego chcesz?

- Tak! - wypalam.

Shane warczy ze złością i chwyta mnie za gardło. To musi być wina bliskości pełni, bo jego oczy zaczynają się błyszczeć. A może to przez silne emocje, które uwalniają jego wilcze instynkty? W każdym razie gdy unosi wargi i odsłania zęby, całkiem przypomina wilka.

- Dlaczego mnie odpychasz?

Opuszczam dłonie wzdłuż ciała, z rezygnacją podnoszę na niego wzrok. Spojrzenie komuś w oczy jeszcze nigdy nie było takie trudne, w każdym razie nie dla mnie. Nigdy mnie nie obchodziły takie drobnostki, a teraz...?

- Wkrótce umrę. Już niedługo. Może nawet jutro – mówię zdławionym głosem, odwracam głowę w bok – Lepiej dla ciebie, żebyś zawczasu nabrał dystansu i przyzwyczaił się do tego. Łatwiej zniesiesz moją śmierć, kiedy to już nastąpi. Lepiej, żebyś nie przywiązywał się do mnie jeszcze bardziej, będzie ci tylko trudniej.

- Nie pierdol głupot. Nie wierzę w żadne głupie przepowiednie, losu nie da się przewidzieć, zawsze można coś zmienić. Nie zamierzam pozwolić ci umrzeć, więc zapomnij o tej głupiej wymówce.

- To żadna wymówka. Chcę cię chronić.

- Nie jesteś moim ochroniarzem. Tak się składa, że umiem zadbać o samego siebie, mnie nie musisz przed niczym chronić – mówi i nachyla się, skubie zębami płatek mojego ucha – Jesteś mój i to ja będę chronić ciebie.

- Shane, jestem poważny.

- Ja też.

Odchyla nieco głowę, w jego oczach błyska irytacja. Przenosi kciuk w górę, przesuwa nim po mojej dolnej wardze i odchyla ją.

- Dość już przede mną uciekałeś. Dzisiaj ci na to nie pozwolę, moja cierpliwość się wyczerpała.

Przewiduje to, że będę chciał mu się wyrwać i podstawia mi nogę. Potykam się i spadam na ziemię, chwilę potem on ląduje na mnie. Przyciska moje dłonie do podłogi i gryzie mnie w kark, warczy niskim głosem, aż mnie całego przechodzą dreszcze.

- Powiedziałem wystarczająco wyraźnie, że nie uciekniesz. A może chcesz, bym uczynił to jeszcze jaśniejszym?

- Więc seks na pożegnanie? Czemu nie. Dawaj. Możesz mnie zerżnąć tak ostro, jak tylko chcesz – mówię i oglądam się na niego – W pokoju wciąż mam bat, jeśli jesteś zainteresowany...

- Choć raz się zamknij.

Chwyta mnie za podbródek i całuje dla pewności, że znowu czegoś nie rzucę. Momentalnie się zapominam, myśli wyciekają z mojej głowy. Początkowo staram się jeszcze stawiać opór, ale nikogo nie udaje mi się oszukać. Oboje wiemy, że tak naprawdę wcale nie chcę się mu wyrwać i jedyne, czego pragnę, to bliskości z nim. Obracam się przodem do niego i obejmuję jego kark, przyciągam go do siebie bliżej. Pogłębia pocałunek z namiętnością, o jaką bym go nie podejrzewał.

Jest inny. Jego ruchy stały się pewniejsze, niż za pierwszym razem, lepiej wie już, co robić. Nauczył się, gdzie mnie dotykać, by sprawić mi najwięcej przyjemności i poznał miejsca, w których jestem szczególnie wrażliwy. Odchyla mi koszulkę do góry i całuje mój tors, zatacza koło wokół mojego sutka językiem, nim zamyka na nim usta i zaczyna ssać. Drażni mnie, przesuwając po nim językiem, drugiego pieści szorstkim kciukiem.

Przyciskam dłoń do ust, mój oddech staje się bardziej płytki. Napiera na mnie biodrami i uśmiecha się lekko, wyczuwszy moją erekcję. Zsuwa mi dresy i przesuwa palcem po moim członku, jęczę cicho.

- Nie dojdziesz tak szybko – szepcze, z powrotem przybliżając swoją twarz do mojej.

Wsuwa dłoń między moje nogi i wkłada we mnie dwa palce. Chwytam się jego ramion i jęczę głośno, zapominając, że ktoś może nas usłyszeć. Minęło sporo czasu, od kiedy po raz ostatni byliśmy razem, moje ciało się od tego odzwyczaiło.

- Jesteśmy w bibliotece. Ostatnim razem ci to przeszkadzało.

- Przestało.

- Tyle wspomnień, nieprawdaż? To właśnie tutaj doszło do naszego pierwszego spotkania. Kto wie, jeśli ładnie poprosisz może znowu cię wyrzucę przez okno...

Reszta zdania przechodzi w jęk, kiedy dołącza trzeci palec. Nachyla się nade mną, nosem trąca lekko mój policzek.

- Mogę znaleźć lepsze zajęcie dla twoich ust.

Zaciskam wargi, a gdy otwieram je ponownie, wydobywają się z nich już tylko jęki.

Dark TwinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz