Akt I scena VII *Sherlock* +18

308 24 4
                                    


POV Sherlock

Wchodziłem po schodach jak bym był w transie. Trzymałem ją przytulając do swojej klatki piersiowej, nie wiem czemu to robiłem, to było wręcz chore, ale nie mogłem tego nie zrobić. Czułem jakby jakaś siła mnie do tego zmuszała patrząc w jej szklane oczy czułem jakby przeszywała mnie do szpiku kości.

- Mam na imię Annabelle. – Usłyszałem w mojej głowie. Zatrzymałem się na trzecim schodzie od wejścia do salonu. Przekręciłem głowę lekko w prawo a mój umysł stawał się przyjemnie pusty.

- Nazywam się William Sherlock Scott Holmes. – Wyszeptałem patrząc się w jej twarz. Przejechałem swoimi palcami po jej zimnym policzku i pogładziłem włosy. - Chodź John, trzeba ją nakarmić. – Powiedziałem całkowicie wypranym głosem z emocji. – Ona nie lubi czekać doktorze. – Wszedłem do salonu i skierowałem się kuchni. Posadziłem ją na krześle i przysunąłem do stołu. Wyciągnąłem z szafki głęboki talerz a z komody dużą łyżkę. Położyłem przed nią na stole i odwróciłem się po czystą szklankę, która leżała na bufecie. Spojrzałem na nią pod słońce i mogłem znaleźć na niej małe zacieki. – Nie postarałeś się drogi Johnie. – Spojrzałem na niego kręcąc głową. – Źle umyłeś naczynia, powinieneś to zrobić lepiej, ona jest bardzo z Ciebie nie zadowolona doktorze. – Widziałem jaki był przestraszony, jak takie małe bezbronne zwierzątko zapędzone w róg. Jak kot, który upolował swoją mysz i teraz chcę ją zamęczyć przed skonsumowaniem, zanim jego ostre kły rozerwą bezbronne ciało czując gorącą krew na języku, która powoli spływa po gardle. Obnażyłem zęby patrząc na niego. – Chodź tutaj i napraw swój błąd. – Powiedziałem swoim normalnym głosem. – Ona daje Ci szansę doktorze Watson. – Trzymałem kubek wyciągnięty na odległość mojego ramienia w jego stronę.

- On jest słaby mój drogi Sherlocku, on nie zasługuję by żyć... Słabe ogniwa trzeba unicestwić, nie są do niczego potrzebne mogą jedynie zaszkodzić... Zabij go Sherlock... Zabij! To nie jest Twój John ten zasługuję na śmierć. – Rozległo się w mojej głowie. Krew zaczęła szybciej krążyć w moich żyłach, czułem jak moje serce przyśpiesza. Ciśnienie rośnie a adrenalina została uwolniona do krwioobiegu.

- Sherlock spójrz na mnie. – Usłyszałem błagalne słowa Johna, nie to nie jest on jest zbyt słaby, jest niepotrzebny, zabiera tlen tym, którzy tego potrzebują. Widziałem jak podchodzi powoli nie chcąc mnie spłoszyć. – Sherlocku daj mi rękę, nie chcę nic Ci zrobić, proszę złap mnie. – Wyciągnął do mnie swoją dłoń. Odsunąłem się od niego o krok, to nie jest mój Watson. Szklankę, którą trzymałem w dłoni rozbiłem pod jego nogami a po kuchni rozniósł się mój ściszony śmiech. Złapałem nóż z bufetu, nadawał się idealnie. Nie za długi nie za krótki, wystarczy zadać ciosy w tętnice a może poderznąć gardło lub bardziej efektywnie wbić w prosto w serce. Zbliżyłem go do swojej twarz i przejechałem językiem po całej długości uśmiechając się lubieżnie do niego.

- Płatki z Twoją krwią też chętnie zje. Nie będę musiał tego podgrzewać w końcu jest ciepła 36,6 stopni Celsjusza. Twoje otwarte ciało idealnie będzie nadawało się na eksperymenty. Wyciągnę z Ciebie narząd po narządzie, ale na końcu wyjmę serce i włożę do słoika z formaliną. Idealnie prezentować się będzie na kominku obok czaszki. A może ją zastąpię Twoją głową? – Wyszeptałem i uśmiechnąłem się do niego jak istny psychopata. –Będę mógł się Tobą pobawić myślę, że nie będziesz zły za małą nekrofilię i tak nic nie poczujesz, ale za nim Cię zabije powiedz gdzie jest John Watson, emerytowany lekarz wojskowy i mój prywatny bloger. – Zbliżałem się do niego trzymając mocno nóż w prawej ręce. – Mów gdzie on jest! – Ruszyłem na niego, ale szybko odsunął się z mojego pola rażenia.

Different story || Sherlock 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz