▪ 11 ▪

1.1K 129 91
                                    

Jej obecność była ostatnim, czego mógł się spodziewać. A szczególnie w świetle ostatnich wydarzeniach, mącących relatywny spokój ducha i równowagę, wypracowaną ogromnym kosztem.

Jednak jeszcze bardziej zaskoczyła go reakcja Hany; rozbiegane spojrzenie, rozszerzone źrenice, delikatnie rozchylone wargi i ta absolutnie miażdżąca, skradająca serce aura bezbronności. Wyglądała niczym łania spłoszona światłami reflektorów, może nawet jakby zobaczyła ducha – zamarła w bezruchu, wciąż obserwując jego rozbawione, lazurowe tęczówki. Nie mógł się nie uśmiechnąć, nie mógł powstrzymać tej przyjemnej fali ciepła, wybuchającej tuż pod mostkiem; była tu. Była tak realna, materialna, namacalna. Nie jako wytwór stęsknionej wyobraźni, miraż nienasycenia, przepełniony pragnieniem, lecz jako ona. 

Jego Hana. 

Nie zliczyłby, ile razy wizualizował sobie tę scenę, ten moment. Ten jeden urywek w całokształcie czasoprzestrzeni, w którym raz jeszcze zobaczy ją tutaj. W swoim pokoju tak, jak za dawnych lat.

Już chciał coś powiedzieć, przełamać tę ciszę, wypełniającą przestrzeń między nimi, jednak nie zdążył; wszystko, co nastąpiło później, działo się w ułamku sekundy. Zbyt szybko, by zareagować, by zarejestrować zmysłami tak niespodziewany bieg wydarzeń. Czuł tylko jej drobne dłonie, mocno zaciskające czarny materiał uniformu, czoło oparte o mostek i to, jak z każdą kolejną chwilą lodowy, żelazny pancerz pokrywał się pęknięciami. Coraz większe wyrwy powstawały w jego strukturze, naruszały integralność i koherentność, a maska, którą Hana tak dumnie, dzielnie przyodziewała, runęła z hukiem, roztrzaskując się w drobny mak. Subatomowy pył, nie zostawiając po sobie nic poza mętnym wspomnieniem. Satoru od razu to dostrzegł, widział jej absolutną bezbronność; rozluźnione mięśnie, instynktowne wtulenie się w jego ramiona, a przede wszystkim czuł i słyszał to głośne, ogłuszające kołatanie serca wymieszane z jego własnym. Urwane, przyspieszone oddechy mieszały się w spójną jedność i nie mógł się dłużej powstrzymywać.

Musiał ją przytulić; nakarmić swojego prywatnego egoistę, uciszyć łaknienie i tęsknotę, wrzeszczącą pod mózgoczaszką. Ugasić pożar, szalejący pod skórą, palące, bolesne poczucie nienasycenia, krążące wraz z krwią niczym hemoglobina. Wiedział, że nie będzie takiej drugiej okazji; że być może to jedyna szansa, by bezkarnie zamknąć ją w ramionach, napajać się ciepłem i zapachem, celebrować tę migawkę, będącą istnym darem od losu.

Bez wahania oplótł jedną dłonią smukłą talię, przyciągnął Hanę do swego torsu, czując, jak wzdłuż filigranowego ciała przebiega dreszcz; uśmiechnął się mimowolnie, mocniej wdychając słodkie, znajome nuty jej perfum wymieszane z kokosowym aromatem szamponu, przyjemnie drażniące każdy zmysł i receptor. Leniwie przymknął powieki, drugą dłonią delikatnie gładząc aksamitne pasma hebanowych włosów; w tej niepozornej czynności było coś kojącego i uspakajającego, a szczególnie, gdy na własnej skórze odczuwał reakcję kobiety. Miał wrażenie, że brunetka mimowolnie mięknie w jego ramionach, roztapia się niczym śnieg pod wpływem pierwszych, wiosennych promieni, absolutnie oddając mu nad sobą władzę. Była tak bezbronna, tak zależna od dotyku chłodnych dłoni, mocnego uścisku, trzymającego ją w ryzach, pozwalającego zachować formę i treść.

A potem uderzyła w niego gorycz. Absolutnie paskudna, mdląca rzeczywistość i z trudem powstrzymał się przed tym, by nie wygiąć warg w skwaszonym grymasie. To był tylko substytut dawnego szczęścia, może nawet cud mający miejsce raz na niezliczoną ilość okazji, niemający prawa wystąpić ponownie. Ta jedna chwila bliskości, przełamanie lodów i bezkarna, bezczelna czułość była tylko jednorazowa. Zupełnie, jakby udało mu się oszukać los. Ten jeden raz. I gdy ta świadomość zaczynała wypełniać jego umysł, rozlewać się wzdłuż neuronów, mącić błogie, idylliczne poczucie, nie mógł się powstrzymać.

TROUBLE IS... ━ gojō × OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz