▪ 5 ▪

2.3K 215 157
                                    

Stojąc przed okazałym budynkiem miejskiego szpitala, niegdyś zapewne pokrytego białą farbą, teraz przypominającą bardziej wystawę brudnozielonego mchu z dodatkiem popielatego pyłu osadzonego na nierównej fakturze ścian, Hana nie potrafiła ukryć nie tylko swojego zaskoczenia, lecz pewnych obaw, wypełniających jej głowę. Badawczo przyglądała się nieruchomości, przeskakując wzrokiem z okna na okno, jakby ta niepozorna czynność pozwoliła oszacować liczbę pacjentów, znajdujących się w środku, skrytych za seledynowymi żaluzjami. Nie mogła zaprzeczyć, że miejsce nie było zbyt sprzyjające, nawet pomimo faktu, że znajdowało się na przedmieściach Tokio; roiło się od postronnych, niewinnych ludzi, którzy w razie nawet najmniejszej pomyłki mogli zostać niepotrzebnymi ofiarami. Przełknęła głośno ślinę – choć takie sytuacje były dla niej chlebem powszednim, absolutnie monotonną codziennością, wiedziała, że nie może spuścić gardy ani stracić czujności. Zerknęła z ukosa na Satoru, stojącego tuż przed trójką młodzieży, jakby chcąc ochronić ich przed ewentualnymi zdarzeniami niepożądanymi; w troskliwym geście rozłożył dłonie, odgradzając od strefy zagrożenia, a także blokując ewentualne narwane, nieprzemyślane decyzje. Pewnie w każdej innej chwili umysł Hany nasiąknąłby niczym gąbka od nieustannych myśli pełnych zachwytów nad jego bohaterską postawą przepełnioną opiekuńczością, jednak brunetka wiedziała, że było to ostatnie, co powinna robić. A szczególnie w takim momencie.

Zwinnym ruchem chwyciła hebanowe kosmyki opadające na czoło, nieprzyjemnie drażniące kąciki oczu, zahaczające o długie, proste rzęsy, by następnie związać je w perfekcyjny, wysoki kucyk i bardzo powoli wypuściła powietrze, przymykając powieki. Pełna koncentracja, tylko to było dla niej ważne.

— Jakiś plan? — spytała, robiąc krok w stronę mężczyzny, jednocześnie wciąż uważnie obserwując otoczenie element po elemencie. Przeskakiwała wzrokiem po różnych piętrach i oddziałach, lustrując dach i ewentualną przestrzeń poza budynkiem, nieustannie będąc gotową do ataku. Mimo, że dostali informację, jakoby klątwa była na razie uśpiona i niegroźna, Hana wiedziała, że nie należy lekceważyć przeciwnika; szczególnie, że te cholery bywały nieprzewidywalne, upierdliwe, a do tego kurewsko niebezpieczne. Satoru ciężko westchnął, przekrzywiając głowę w bok i dało się słyszeć charakterystyczny trzask kości; wygiął usta w szerokim uśmiechu, po czym zaczął w rytualnym obrządku wyłamywać palec po palcu, aż wreszcie wyprostował dumnie plecy, uniósł podbródek i rzucił z ekscytacją w głosie:

— Jest w prawym skrzydle. Wywabię ją na tylny dziedziniec, z dala od pacjentów. Tam będziemy mogli zaszaleć.

Nie czekając na odpowiedź ani reakcję brunetki, w zwinnym, niedorzecznie szybkim ruchu zerwał się z miejsca. Wykonał kilka, długich kroków, przypominających rozbieg, by następnie odbić się od ziemi, zostawiając w niej niewielkie wgłębienie. W zaledwie kilku efektownych skokach znalazł się na płaskim dachu bocznego korytarza, przebiegł dzielący go dystans, po czym z bezczelnym impetem kopnął w metalowe drzwi, wyważając je z zawiasów. Hana mimowolnie zacisnęła szczękę, chwytając za grzbiet nosa i spoglądając z jawnym niedowierzaniem w kierunku białowłosego; czy on nie miał za krzty ogłady? Resztek rozumu i zdrowego rozsądku?

— Co za idiota — wycedziła przez zęby i gdy tylko wyrwała się z amoku, ruszyła przed siebie, imitując przy tym jego ruchy. Z lekkością odbijała się od zmarzniętej ziemi, bez najmniejszego trudu pokonując dystans, dzielący ją od miejsca spotkania. Wciąż czuła irytację, wrzącą pod skórą, rozlewającą się wraz z limfą między wnętrznościami – choć już dawno powinna przyzwyczaić się do narwanej natury mężczyzny, brak planu oraz organizacji raz za razem niesamowicie ją rozsierdzał. Bezmyślny imbecyl.

Mimochodem zerknęła przez ramię, a gdy dostrzegła, że trójka dzieciaków nieustannie tkwi w miejscu, niczym groteskowe słupy soli, spoglądając na nią z szeroko rozdziawionymi jadaczkami, przewróciła oczami i rzuciła strofującym tonem:

TROUBLE IS... ━ gojō × OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz