▪ 12 ▪

1.1K 122 65
                                    

— Przez najbliższych kilka dni będę w rozjazdach. Zajmiesz się dzieciakami?

Te dwa zdania, zlepek kilku słów, jego niski, poważny głos i dziwny niepokój otaczający postać białowłosego; to wszystko rezonowało nieustannym echem między skroniami Hany, zalewając ciało całą spiralą skrajnych uczuć. Niczym niechciany bumerang, powracał do niej miraż lazurowego spojrzenia, majaczącego ponad parą czarnych lenonek, nonszalancko zsuniętych na skraj nosa; brakowało w nim charakterystycznej iskry, rozbawienia tańczącego na ich tafli, ciepła wylewającego się z niedorzecznie błękitnych, niepokojąco przygaszonych tęczówek. Były nieprzyjemnie zasępione, przepełnione niemym zatroskaniem, na widok którego Kato mimowolnie odczuwała bolesny ścisk pod mostkiem, uniemożliwiający normalne oddychanie. Zupełnie, jakby ktoś zrzucił na jej pierś niewidzialną tonę kamieni, ciążącą niemiłosiernie, miażdżącą żebra niczym prasa hydrauliczna, wręcz wbijającą się w płuca. 

I już nie wiedziała, o chuj jej w ogóle chodzi; sama nie znała powodu, nie umiała uargumentować dlaczego tak bardzo irytowało ją milczenie, żałosne, nieudane próby ukrywania przed nią czegoś głębszego i poważniejszego.

Czy była aż tak niegodna zaufania?

Zacisnęła mocniej dłoń, czując, jak paznokcie wbijają się w wewnętrzną część, drażniąc delikatną warstwę skóry; przeniosła nieprzytomny wzrok za okno, a ciężkie westchnienie uciekło spomiędzy spierzchniętych, nerwowo pogryzionych, warg. Nieśmiałe, blade promienie listopadowego słońca tańczyły wśród nagich koron drzew, przedzierały się przez pokryte szronem gałęzie, by delikatnie muskać jej zaróżowione ze złości policzki, składając drobne pocałunki na powiekach. Jak na ironię, wszechobecna, pogodna aura kontrastowała z wisielczym humorem, królującym między mózgowiem brunetki; i choć zapewne każdego innego dnia z radością przyjęłaby pogodne, bezchmurne niebo, nienachalne, orzeźwiające podmuchy, tym razem Hana była rozsierdzona do granic wszelakich możliwości. Wszystko musiało być przeciwko niej.

Rzuciła pod nosem jeszcze ze sto kurew, powtarzając je niczym wyuczoną, pradawną mantrę, a następnie potrząsnęła nieznacznie głową, chcąc odgonić niechciane, absolutnie upierdliwe myśli. Ściągnęła wargi w wąską linię, zwinnym ruchem chwyciła hebanowe pukle, okiełznując je w wysokim kucyku i gwałtownie wypadła z pomieszczenia. Szybkim krokiem przemierzała znajome korytarze, czując, że tylko jedna rzecz może uspokoić huragan, szalejący pod skórą. Miarowy odgłos niósł się echem wśród pustych pomieszczeń, drażniąc zmysły nad wyraz głośnym dźwiękiem; cóż za nieznośna cisza, przeszywająca na wskroś, sięgająca szpiku kości niczym niewidzialny przeciwnik. A wśród tego nieustanny, niezmienny strumień myśli, przebiegający przez biedną, spuchniętą od nadinterpretacji, głowę.

Od momentu tej ich przeklętej, upokarzającej rozmowy, Hana stała się absolutnym emocjonalnym mętlikiem, pandemonium skrajnych uczuć, przepełnionych błogą ulgą scaloną z gorzką tęsknotą. Szaleństwo łypało przekrwionymi oczyskami wprost w jej serce, rozrywając jestestwo na dwie osobowości; jedna z nich bezdennie dryfowała pośród toń niedorzecznego spokoju na wieść o rozjazdach tego białowłosego imbecyla, podczas gdy druga na siłę wciąż analizowała każdy najmniejszy szczegół, rozkładała zdarzenia na czynniki pierwsze. Jej umysł uparcie pracował na najwyższych obrotach, nieustannie powracając do niedawnych przeżyć, na nowo rozpalając to paskudne, obrzydliwe zawstydzenie, kłujące tuż pod skórą niczym cała zgraja niewidzialnych igieł. Zażenowanie, zlewające się z włóknami mięśniowymi, biegnące wzdłuż kończyn, potęgując nieprzyjemne doznania.

Na litość, co ona najlepszego wyprawiała? Dlaczego pozwoliła, by uśpione demony, najskrytsze pragnienia wzięły górę nad chłodnym rozsądkiem? A przede wszystkim, dlaczego jak szmaciana lalka, instynktownie runęła w jego bezpieczne ramiona?

TROUBLE IS... ━ gojō × OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz