▪ 2 ▪

2.5K 235 232
                                    

Choć Kato Hana nigdy nie należała do rannych ptaszków, zawsze wybierając opcję beztroskiego wylegiwania się w łóżku do południa, musiała z ciężkim sercem przyznać, że tym razem poranek przyszedł zdecydowanie zbyt szybko. Kurewsko, nieprzyjemnie, upierdliwie szybko.

A ona ani trochę nie była gotowa na kolejny dzień.

Całą noc, dobrych kilka godzin, rzucała się bezsilnie po łóżku; z boku na bok, z pleców na brzuch, przekładając poduszki w każdy możliwy sposób, odgarniając kołdrę, by następnie przykrywać się nią po same uszy. Rozpaczliwie próbowała uspokoić rozdygotany od nadmiaru emocji umysł, który jak na złość pracował na pełnych obrotach, nieustannie zapętlając niedawne wydarzenia. Raz po raz jej ciało przebiegały dreszcze; mrowiły kręgosłup i kark, zmuszały mięśnie do drżenia, by za chwilę ustąpić miejsca fali gorąca, wypalającej skórę w płomieniu zawstydzenia i przedziwnej ekscytacji. I choć próbowała z całych sił, wkładając w to resztkę energii, nie potrafiła zmrużyć oka; gdy tylko zamykała powieki, białowłosy stawał tuż przed nią, zacierając granice między senną marą, a materialnym widziadłem. W nozdrzach wciąż majaczył zapach nikotyny wymieszany z jego perfumami, a echo ciepłego oddechu pulsowało na policzkach, przypominając o tej niespodziewanej, oszałamiającej chwili bliskości i odwagi. A Hana nie mogła zdzierżyć tej uwierającej myśli, że spuściła gardę; że złapał ją w swoją pajęczą sieć uroku, spojrzenia, owinął wokół palca, a ona tak durnie mu na to pozwoliła.

Wszystkie skrajne emocje kotłowały się między jej trzewiami; złość podpalająca organy, smagająca gorącymi biczami wzdłuż płuc, to okropne poczucie zbłaźnienia, kłujące niczym stado igieł z premedytacją wbijanych w miękkie tkanki, które na samym końcu przechodziło w coś, co przypominało perfidną i niedorzeczną ekscytację. I Kato była pewna, że jeśli nie strzeli sobie kiedyś w głowę, to po prostu udusi tę paskudną mendę, będącą źródłem jej wszystkich problemów i jawnego szaleństwa.

Kiedy po śmiesznie małej ilości snu, oscylującej w okolicy niepełnej godziny, usłyszała pukanie do drzwi, miała ochotę udusić się poduszką. Albo nawet okręcić prześcieradło wokół szyi, byle tylko nie musieć opuszczać swojego bezpiecznego kokonu. Głowa wciąż pulsowała nieprzyjemnym bólem, promieniującym od skroni aż po całą czaszkę, jej powieki były tak ciężkie niczym wykonane z ołowiu, niemożliwe do podniesienia nawet na sekundę. Ciało kobiety stało się bezważkie i wiotkie, bezwładnie leżące na twardawym materacu, a ona sama była pewna, że każdy jeden mięsień był niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu. Przez wciąż nieprzytomny, zamglony zmęczeniem umysł przebiegła ta jedna myśl – by zignorować intruza. Całkowicie olać to natarczywe dobijanie się, zakopać pod kołdrą na kolejnych kilka godzin, a najlepiej udawać trupa, byle mieć spokój na całą cholerną wieczność.

Miała nadzieję, że chociaż to pomoże; że zniechęci tego niechcianego i nieproszonego wrzoda, jednak kolejny raz okazało się, że jej oczekiwania nijak mają się do rzeczywistości. Niezidentyfikowany gość zaczął jeszcze intensywniej, w miarowym, żołnierskim rytmie pukać, a Hana zawyła w poduszkę, czując, jak niechęć rozlewa się po neuronach, trafiając w każdy skrawek jej ciała. Z ogromnym trudem odrzuciła kołdrę, budząc przy tym puszystego sierściucha – który wymownym, obrażonym prychnięciem wyraził dezaprobatę – a następnie zsunęła się z łóżka, wciąż będąc na granicy jawy, a snu. Przeciągnęła się nieporadnie, spomiędzy warg uciekło potężne ziewnięcie i z ledwie otworzonymi powiekami ruszyła w kierunku drzwi, a gdy tylko je uchyliła i zobaczyła tę okropną gębę, była pewna, że koszmar zeszłorocznej nocy wciąż trwa. Przetarła twarz dłońmi raz, drugi, a upiorna mara wciąż stała w miejscu; wymowny uśmiech wykwitł na jego wargach, obnażając przy tym śnieżnobiałe kły i dopiero to spojrzenie uciekające gdzieś w kierunku podłogi, uzmysłowiło jej kuriozum sytuacji.

TROUBLE IS... ━ gojō × OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz