Wystarczył jeden telefon.
Dokładnie trzy minuty i osiemnaście sekund rozmowy, by wszystkie uśpione demony, groteskowe stwory tak desperacko trzymane na łańcuchach, otworzyły przekrwione oczy, zaczęły szczerzyć pożółkłe kły, na których majaczyły resztki surowizny jej serca. W jednej chwili, ułamku sekundy, przed powieki wróciła każda wspólna chwila, każdy dzień i miesiąc spędzony razem pośrodku prawdziwego piekła podszytego iluzją czegoś głębszego. Choć Hana chciała mieć tę naiwną, dziecięcą nadzieję, że dwadzieścia dwa miesiące były wystarczające, by opróżnić szufladki pamięci, ugasić palące wspomnienia i uciszyć huragan uczuć, którym źródłem był ten przeklęty, a zarazem tak niemożliwie przepiękny, białowłosy mężczyzna, boleśnie zderzyła się z betonowym, twardym murem rzeczywistości. I była pewna, bardziej niż kiedykolwiek, że mogłoby minąć sto lat, całe ich tysiące, a jej durne serce, zbitek komórek mięśniowych, wciąż żałośnie przyspieszałby na samo wspomnienie jego błękitnych, lazurowych oczu.
Absolutnie żałosne. I upierdliwe jak cholera.
Powoli wypuściła powietrze, mocniej zaciskając dłoń na telefonie. Pomimo upływu dobrych piętnastu minut, wciąż nie była w stanie wykonać żadnego ruchu; trwała zamrożona, całkowicie sparaliżowana, zupełnie jakby magiczna, niewidzialna siła przerwała sieci neuronów, biegnące wzdłuż jej kończyn, uniemożliwiając nawet najmniejsze drgnięcie. I zapewne, gdyby nie dźwięk tłuczonego szkła, który rozbrzmiał echem w sąsiednim pomieszczeniu, stałaby jak ten słup soli przez kolejnych kilka godzin. Zresztą, czy po takiej informacji, spadającej na nią niczym grom z jasnego nieba, mogłaby zachować się inaczej?
Szybko odwróciła się w kierunku, z którego dochodził niepokojący odgłos; wystarczyło kilka kroków, a ona już wiedziała, że to znowu sprawka tego puchatego skurwiela. To była naprawdę popieprzona relacja, ale chyba tylko takie potrafiła tworzyć; choć z całych sił starała się okazać czułość temu niewdzięcznemu kocisku, ono bezczelnie ją ignorowało, doprowadzając na skraj, gdzieś w zawieszeniu pomiędzy miłością, a nienawiścią. Biała kulka, wyglądająca bardziej jak stos piór niż żywe stworzenie, wgapiała się w Hanę tym pogardliwym spojrzeniem kobaltowych oczu, przypominając jej tę jedną osobę, o której wolała na razie nie myśleć. Yuki bezceremonialnie przeskoczył nad kawałkami tego czegoś, co jeszcze niedawno było czarnym wazonem, a teraz przypominało wybrakowane puzzle, porozwalane bez ładu na macie tatami, dumnie unosząc przy tym łebek. Kato mimowolnie zacisnęła zęby, przeklinając siebie z przeszłości za podjęcie tak niesamowicie nieprzemyślanej decyzji – co ją opętało, do cholery? Nigdy nie miała ręki do zwierząt, które na każdym kroku okazywały swoją niechęć i pogardę do jej osoby, a mimo to postanowiła przygarnąć tę kulkę nieszczęścia znalezioną niecałe dwa lata temu, w tym paskudnym, kartonowym pudle nieopodal rzeki, będącym odgórnym wyrokiem na tych małych, nieporadnych kociętach. Czasami przez jej głowę przewijała się ta jedna myśl, a Hana zastanawiała się, ile było w tym altruizmu i empatii, a ile egoistycznej chęci i potrzeby, by wypełnić tę lukę, znokautować samotność, która otoczyła ją obślizgłymi, zimnymi ramionami z dnia na dzień.
— Przysięgam, że kiedyś cię ogolę na zero, paskudny zgniłku — jęknęła bezsilnie, a stworzenie tylko machnęło puchatym ogonem przed jej oczami, wskakując na bujany fotel. Z dziwną satysfakcją zaczął ugniatać łapkami błękitną poduszkę, by następnie zawinąć się w kulkę i ze spokojem przymknąć powieki. Przez moment zawiesiła na nim swoje spojrzenie; ten przeklęty sierściuch chyba musiał być jakąś reinkarnacją tamtego palanta. Nie było innego wyjaśnienia, skąd tyle podobieństw w ich zachowaniach i w tych skrajnych fali emocji, których dzięki nim doświadczała. Westchnęła ciężko, przenosząc wzrok na harmider, panujący w pomieszczeniu i ze zbolałą miną związała swoje hebanowe, średniej długości, włosy w wysokiego kucyka, by następnie zabrać się za porządki. Miała nadzieję, że tak mechaniczna, wyuczona czynność zadziała niczym pranie mózgu; pozbawi ją tego nadmiaru upierdliwych myśli, pozwoli wyłączyć umysł, który od momentu rozmowy telefonicznej pracował na najwyższych obrotach. Bo ostatnie czego potrzebowała to jego paskudnie piękna twarz na zapętleniu.
Gdy wreszcie doprowadziła mieszkanie do względnego ładu, pozwalającego osiągnąć jej relatywny spokój ducha, zarzuciła na plecy grubą, puchową bluzę, chwyciła w dłoń kubek z grzanym winem i wypełzła na niewielki balkon. Oparła przedramiona o barierkę, pochylając się delikatnie do przodu, by następnie mocno zaciągnąć się mroźnym, zimowym powietrzem, kłującym w płuca niczym masa mikroskopijnych igiełek. Choć pejzaż, rozciągający się przed jej powiekami, miała idealnie wyryty w pamięci, skrzętnie oddany między mózgowymi fałdami, raz jeszcze obrzuciła spojrzeniem okolicę.
Sapporo.
Jakże ona uwielbiała to miasto; ten górzysty krajobraz połączony z widokiem morza, scalenie absolutnych skrajności. To właśnie to zaśnieżone, piękne miejsce pozwoliło choć trochę ukoić ból, naprawić głowę pełną natarczywych wizji, a przede wszystkim było jej ucieczką i jedynym azylem, który powstrzymywał Hanę przed popełnianiem kolejnych błędów.
Upiła łyk ciepłego napoju, mocniej zacisnęła dłonie wokół dużego, porcelanowego kubka w granatowe śnieżynki, desperacko próbując choć trochę je ogrzać. Zimne podmuchy smagały jej zaczerwienioną od chłodu i alkoholu twarz, przenikały przez warstwy ubrań, sięgając przysłowiowego szpiku kości, jednak brunetka dzielnie trwała w miejscu. Było tyle rzeczy, które nieustannie błądziły po jej głowie, snuły się niczym upiorne mary, nie dając nawet chwili wytchnienia. Wciąż nie mogła w to uwierzyć; w to, co usłyszała, w to, czego była świadkiem i co miało się niebawem wydarzyć.
Kiedyś była pewna, że powrót do tamtego miejsca będzie zbawieniem. Jej remedium na serce, rozrywane bólem i cierpieniem, na tęsknotę za jego spojrzeniem i ciepłem, na to nieopisane łaknienie bliskości, które ściskało trzewia, pętało je w męczarniach przypominających koronę cierniową. Przecież zawsze tak było – wyjeżdżała, wykonując misje, spełniając swoją rolę, by następnie powrócić tam, gdzie znalazła definicję domu. I wystarczyło, że przekroczyła bramę kompleksu, że skierowała kroki do tego pokoju, a wszystkie troski, cała machineria fobii i lęków, znikała jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.
Teraz jednak, na samą myśl o ponownej konfrontacji, czuła niewyobrażalny, niemożliwy do ujęcia słowami, stres. Mrowiący w koniuszkach palców, drgający niczym mięsień złapany w nerwowym tiku, pulsujący pośrodku klatki zbudowanej z żeber. Coraz szybciej, tak, że z trudem łapała oddechy. A z drugiej strony, na końcu tego nieprzyjemnego uczucia, stanu przepełnionego niedorzecznym znerwicowaniem, kryła się nuta ekscytacji. Zniecierpliwienie, które nie powinno mieć prawa bytu. Groteskowa euforia, będąca zaprzeczeniem praw logiki. To było niemożliwe, pozbawione rozsądku i sensu. Więc dlaczego, gdy tylko przed jej powiekami pojawił się jego zawadiacki uśmiech, gdy w głowie odbił się echem ten rozbawiony głos, a gdzieś w odmętach wspomnień lawirowała migawka lazurowego spojrzenia, przyjemne ciepło rozlało się po trzewiach, wypełniając każdą pojedynczą komórkę?
Wiedziała, że to się nie skończy dobrze. Te dwa słowa zawsze oznaczały ogrom problemów.
Przeklęty Gojō Satoru.
▪ ▪ ▪
nie wiem, czy ktokolwiek tu zajrzy, ale mam nadzieję, że Hana się spodobała!
ficzek nie będzie zbyt długi, luźna historia, dosłownie kilka rozdziałów, które będą pojawiać się co kilka dni w zależności od czasu i chęci do pisania XD
jeśli jednak ktoś tu trafi, to zostawcie coś po sobie, proszę! do napisania niebawem 💞
CZYTASZ
TROUBLE IS... ━ gojō × OC
Fanfiction[bardzo wolno pisane] Kiedy, po długich dwudziestu dwóch miesiącach, dwudziestosiedmioletnia Kato Hana zaczyna myśleć, że wreszcie wyleczyła się z pewnego białowłosego imbecyla, los postanawia spłatać jej okrutnego figla. I dopiero wtedy nadchodzi c...