TOKIO, KILKA LAT WCZEŚNIEJ
Echo różowej, neonowej łuny rozmywało się na mokrej powierzchni asfaltu, błyszczącej od niedawnej, listopadowej ulewy, która w zaledwie ułamku sekundy zalała Tokio rzęsistym deszczem, zamykając je w swoich szczelnych, chłodnych objęciach. Pozostałe, zagubione krople z przyjemnym, charakterystycznym dźwiękiem opadały z krawędzi dachów, tańczyły na cienkich liniach telefonicznych, by bezwładnie rozbić się o niewzruszone sylwetki ludzi, zgrabnie lawirujących wzdłuż wąskich, pobocznych uliczek. Parli dumnie przed siebie, nie zwracając uwagi na lodowate podmuchy smagające twarz, rumieniące policzki i nosy, na wiatr bezczelnie pląsający między puklami włosów, a tym bardziej na szarą aurę zasępienia, wypełniającą miasto niczym niewidzialna mgła.
A pośród tego bezimiennego tłumu, zacierającego się w jedną, bezkształtną masę, będącą tylko zlepkiem przypadkowo napotkanych osób, był on – wyróżniający się nie tylko tym dość niecodziennym wzrostem, lecz przede wszystkim białą, gęstą czupryną, tak nonszalancko opadającą na czoło, zahaczającą o czarne lenonki, zdobiące grzbiet jego nosa. Zazwyczaj dumnie wyprostowana sylwetka, tym razem była przygarbiona, skulona w obronnej próbie ucieczki przed tą cholerną, przenikającą do szpiku kości, zimnicą, tak okrutnie smagającą ciało mężczyzny raz po raz mroźnymi biczami. Choć uniósł poły skórzanej kurtki, choć wcisnął dłonie do kieszeni czarnych spodni, wciąż odczuwał ten przeraźliwy chłód, zdobiący jego policzki niezdrowymi rumieńcami, których szczerze nienawidził.
I jeśli czegoś Gojō Satoru był pewny, to właśnie tej jednej rzeczy: wieczory, takie jak te, od zawsze nie należały do jego ulubionych. I nigdy należeć nie będą.
Pospiesznie stawiał długie kroki, nie kłopocząc się nawet omijaniem kałuż; raz po raz dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk, a jego czarne sztyblety nieustannie pokrywały się kolejną warstwą brudnawej wody. Mimo to, dzielnie parł przed siebie, mając w głowie tylko jedną myśl – byle jak najszybciej dotrzeć do tego cholernego mieszkania, znajdującego się na absolutnym wygwizdowie. Przewrócił mimowolnie lazurowymi oczami; za jakie grzechy Nanami musiał osiedlić się na drugim krańcu miasta, szczególnie pracując w jednej z ogromnych korporacji? Całkowity, a do tego nieziemsko irytujący, bezsens.
Białowłosy zaklął jedynie cicho pod nosem, nie mając najmniejszej ochoty na dłuższe roztrząsanie swojej złości, na emanowanie niezadowoleniem, mącącym taflę względnego spokoju. Wypuścił powoli powietrze, które zgrabnie zatańczyło między spierzchniętymi od chłodu wargami, a następnie przyjemnie ogrzało jego zziębnięte, zaczerwienione dłonie i postanowił skupić myśli na tym, co było w tamtym momencie najważniejsze.
Tajemnicza nieznajoma.
Mająca niebawem zawitać między mury Tokijskiego Technikum Jujutsu. Gdy tylko w jego głowie zamajaczyła ta niewyraźna wizja, migawka ewentualnej partnerki, drugiej połówki niespodziewanego duetu, nieopisana ekscytacja wypełniła każdy atom, składający się na tkanki i organy; to było coś nieznanego, absolutnie obcego, a zarazem tak przyjemnie i cholernie interesującego. I nie mógł powstrzymać ust, mimowolnie wyginających się w wymownym uśmiechu, nie mógł powstrzymać tęczówek od skrzenia pełnego pasji, a przede wszystkim swojego rozdygotanego w podnieceniu umysłu, niemogącego doczekać się tego spotkania.
Miał tylko jedną nadzieję, królującą pomiędzy zwojami mózgowymi, błąkającą się gdzieś między trzecią, a czwartą warstwą jestestwa, nieustannie o sobie przypominając; oby warto było na to czekać.
× × ×
Gdy wreszcie przekroczył próg upragnionego lokum, a jego, przemarznięte do szpiku kości, ciało zostało otulone tym kojącym płaszczem ciepła, zapachem pomarańczy i zielonej herbaty, z długim westchnieniem ulgi, bezczelnie uciekającym spomiędzy warg ułożonych w ogromnym uśmiechu, zdjął z siebie skórzaną kurtkę. Następnie chuchnął przyjemnym strumieniem powietrza w przyłożone do ust dłonie i bez najmniejszych skrupułów rzucił na przywitanie:
CZYTASZ
TROUBLE IS... ━ gojō × OC
Fanfiction[bardzo wolno pisane] Kiedy, po długich dwudziestu dwóch miesiącach, dwudziestosiedmioletnia Kato Hana zaczyna myśleć, że wreszcie wyleczyła się z pewnego białowłosego imbecyla, los postanawia spłatać jej okrutnego figla. I dopiero wtedy nadchodzi c...