slowly with our fingertips
we just draw each other in the dark
erase everything else in this messy world
so that only us remain✘ ✘ ✘
Błogość.
Tylko to słowo wypełniało jej głowę i umysł w tamtym jednym momencie; momencie tak bezczelnie wyrwanym z bezlitosnych szponów rzeczywistości, będącym eskapizmem i idyllą w namacalnej, beztroskiej postaci.
Ta jedna migawka wycięta z negatywu czasoprzestrzeni, niczym filmowa klatka, skąpana była w słodkim aromacie wanilii, otulającym ich ciała woalką nieopisanego bezpieczeństwa. Nasycona gorzkim posmakiem alkoholu, majaczącym na koniuszku języka, zdobiącym wargi ostatnimi kroplami czerwonego wina. Przesiąknięta bliskością; naturalną i nienachalną, zapisaną gdzieś pomiędzy atomami, skrytą w skomplikowanych konformacjach. Czułymi spojrzeniami, zamykającymi w sobie nieskończoną paletę emocji, wachlarz uczuć, niemożliwych do ubrania w jakiekolwiek znane słowa.
A pośród tego upojnego pandemonium, magicznej bańki odgradzającej od codziennej szarzyzny, prywatnego mikrowszechświata pozwalającego uciec przed przytłaczającym marazmem, byli oni.
Ciało przy ciele, skóra przy skórze; jego szerokie ramiona oplatające jej drobne ciało, kościste plecy przylegające bezwładnie do męskiego, umięśnionego torsu. I dłonie; splecione razem palce, splątane w nierozerwalnym suple intymności. Było błogo. Cholernie kojąco i rozkosznie, gdy skrywali się przed całym światem, łapskami nieuniknionych obowiązków, okrutnością zatapiającą swe kły w kolejnych warstwach umysłu.
Byli tylko oni. Razem. Wanna pełna turkusowej wody, okalająca ich błogimi, letnimi objęciami. Kilka sojowych świec, rozstawionych po pomieszczeniu, tlących się słodkim płomieniem w upajającym półmroku. I w takich właśnie momentach, ulotnych i arkadyjskich, oszałamiających nierealnym, nieopisanym pięknem, Hana była najszczęśliwsza. Przepełniona spełnieniem, otulona kokonem niewypowiedzianej wdzięczności i admiracji, odbijającej się echem w jej duszy, tańczącej iskrami na tafli ciemnych tęczówek. A przy tym, tak niebezpiecznie odarta ze wszystkiego, co mogła postrzegać za swój atut i ochronę; pozbawiona każdej wymyślnej maski, tej nieznośnej zbroi, ciążącej na wątłych ramionach, przygniatającej ją do samej ziemi jak wiotką, młodą gałązkę.
Była tylko ona; obnażona do cna, do szpiku kości i ostatniej warstwy jestestwa; odważnie prezentująca wszystkie czerwone guziki skryte między strunami duszy. Wszelkie blizny wspomnień, fobii i lęków. Tatuaże marzeń i pragnień, zdobiące dno serca i umysłu. W takich chwilach to była absolutnie odmienna Hana. Niecodzienna. Najbardziej bezbronna, jaka tylko mogła być. Szczególnie, gdy jej chłodne spojrzenie miękło, tonęło w cieple i czułości, gdy kwaśny grymas wąskich warg ustępował szczeremu uśmiechowi, a ona cała przekształcała się w tę niekontrolowaną, nieopisaną falę euforycznych uczuć.
— Dlaczego ze mną jesteś?
To jedno pytanie niespodziewanie wymsknęło się spomiędzy jego warg, musnęło szyję brunetki ciepłym, łaskoczącym oddechem, przerywając pajęczynę ciszy, wypełniającą niewielkie pomieszczenie. Potem było jej westchnienie; krótkie, skrywające na samym końcu rozkoszne rozbawienie. Leniwie uniosła ciało, ociężałe od nadmiaru błogości, zwinnie obracając się w stronę zaskoczonego Satoru; oparła niewielkie dłonie o umięśniony tors, przechyliła głowę nieznacznie w bok, przygryzając policzek w geście zadumy, by wreszcie wzruszyć beztrosko ramionami.
Ani na moment nie odrywała od niego przenikliwego wzroku; wilgotne kosmyki białych włosów ozdabiały jego czoło, opadając beztrosko na brwi i lekko przymknięte powieki, delikatny rumieniec wykwitł na bladych policzkach, manifestując alkoholowe upojenie, a rozchylone wargi aż prosiły, by się nimi zaopiekować.
— Masz całkiem ładną buzię jak na takiego irytującego wrzoda.
Kwaśny grymas zmiął płótno jego twarzy w niezadowoleniu, uwydatniając niezaprzeczalne rozczarowanie. Wymamrotał jedynie bezsilne i błagalne "Hana", zahaczające o gardłowe nuty i Kato nie mogła wyrzucić z głowy tej jednej, absolutnie niedorzecznej i upokarzającej myśli.
Jakiż on był uroczy. Rozkoszny, gdy łatwowiernie przyjmował każde jej słowo za pewnik, nawet te najbardziej oczywiste i okrutne żarty; gdy mogła się z nim bezczelnie droczyć, byle tylko zobaczyć tę jedną minę. Rozszerzone w niedowierzaniu źrenice, zaskoczenie marszczące czoło, ściągające brwi i usta wyrażające jawne przygnębienie.
Wygięła wargi w delikatnym, miękkim uśmiechu, kręcąc głową z niedowierzaniem; on naprawdę był naiwny. I głupiutki.
— Boże, Gojō, łykasz wszystko niczym młody pelikan — parsknęła, jednak w jej tonie nie było ani krzty typowej kąśliwości i złośliwości; wypełniała go tylko czułość. Prawie namacalna, możliwa do uchwycenia czułość, odważnie emanująca nie tylko z głosu, lecz także z rozczulonego spojrzenia ciemnych tęczówek, delikatnego dotyku opuszków wyznaczającego trasę po jego wilgotnej skórze. Smukłe palce pięły się wyżej, odkrywały na nowo dobrze znane ścieżki; wystające obojczyki, zagłębienie szyi, szerokie, umięśnione ramiona, ostrą linię żuchwy.
Raz jeszcze na niego zerknęła; może to właśnie był odpowiedni moment? Chwila, by odrzucić niepotrzebne łańcuchy zawstydzenia, pętające jej dłonie, odważnie i szczerze przyznać się do uczuć, palących przyjemnym płomieniem tuż pod skórą. Bo tylko ona sama zdawała sobie sprawę z huraganu emocji, szalejących we wnętrzu; z ich absolutu, nieskończoności i wszechbytu. Wypełniały każdy jej atom, scalały się z każdą cząsteczką i tkanką, tworząc koherentną, nierozerwalną całość; i w takich momentach Kato Hana była miłością. Nieopisaną admiracją. Uosobieniem bezwarunkowej frenezji, której źródłem był nie kto inny, tylko on. Ten upierdliwy i irytujący wrzód. Ten przepiękny mężczyzna, z kojącym spojrzeniem lazurowej tafli, z miękkim dotykiem, będącym remedium na całe zło okrutnego, paskudnego świata.
I tylko przy nim Hana potrafiła być tak odarta. Obnażona do samego cna, do ostatniej warstwy. Sama nie wiedziała, czy to cząsteczki alkoholu krążące razem z krwią popchnęły ją w ramiona nieoczywistości, czy może po prostu była upojona całą aurą, spowijającą pomieszczenie, otulającą ich sylwetki w niebezpiecznym rozmarzeniu. Bez chwili zawahania, z nadzwyczajną odwagą w głosie, wyznała na jednym tchu:
— Dobrze mi z tobą.
Wyznała szczerze, absolutnie uczciwie, spoglądając wprost w lazurowe tonie jego tęczówek; źrenice rozszerzyły się w zaskoczeniu, roziskrzyły nieuchwytną euforią, gdy w czułym geście adoracji odgarnął pojedyncze, ciemne kosmyki, wysunięte z wysokiego kucyka. Jego dłoń była duża i męska, ciepła i delikatna; szczupłe palce pieszczotliwie muskały jej policzki, zahaczały o żuchwę i ucho, przebiegając co rusz bezwładnie między wolnymi, hebanowymi pasmami. A ona uwielbiała ten dotyk; dualizm, który w sobie skrywał, a który odkrywała na nowo każdego dnia. Potrafił traktować ją z fanatyczną czcią, ostrożnie niczym porcelanową lalkę, by za chwilę wpaść w szpony przeciwnego spektrum; mocne uściski, po których przyjemnie czerwieniała skóra, namiętne pocałunki, zostawiające nabrzmiałe od gwałtowności wargi. Jednak w każdym akcie skrywała się miłość. Szalone uwielbienie. Irracjonalna afirmacja, w której beznadziejnie, bezwiednie tonęli.
Bo oboje przepadli w swoich spojrzeniach. Uśmiechach i głosie. Codziennych gestach i słowach.
— Cholernie mi z tobą dobrze, Satoru.
▪ ▪ ▪
wiem, że powinien być normalny rozdział, że powinniśmy ruszyć trochę dalej z historią, ale w trakcie pisania przyszła mi do głowy ta scena; taka inna, bardziej intymna i miękka, dlatego stwierdziłam, że szkoda jej nie spisać. całość będzie należeć do zbioru shotów "scattered memories", jeszcze nie wiem, czy będzie to tylko Hana i Gojō, wszystko wyjdzie w praniu.
mam nadzieję, że taka niespodzianka się podobała, piszcie swoje wrażenia ♥️
i do napisania już niebawem, tym razem w standardowym rozdziale, trzymajcie się ♥️♥️
CZYTASZ
TROUBLE IS... ━ gojō × OC
Fanfiction[bardzo wolno pisane] Kiedy, po długich dwudziestu dwóch miesiącach, dwudziestosiedmioletnia Kato Hana zaczyna myśleć, że wreszcie wyleczyła się z pewnego białowłosego imbecyla, los postanawia spłatać jej okrutnego figla. I dopiero wtedy nadchodzi c...