Jeśli istniała jedna rzecz, której Kato Hana nienawidziła z całego swego serca, zdecydowanie była to bezczynność; ta nieznośna, doprowadzająca do szału bezczynność, paląca irytacją pod skórą, drażniąca włókna, byle tylko drgnęły choć o milimetr w rozpaczliwym wręcz geście. Wszelkimi możliwymi oraz dostępnymi pokładami sił, zgromadzonymi w niewielkim ciele, gardziła leniwymi popołudniami, spędzanymi na oglądaniu wątpliwych seriali, czytaniu kolejnych mang i książek, z gorzkim poczuciem winy piętrzących się na półkach, czy na tym żałosnym odkrywaniu najdziwniejszych czeluści Internetu, co zazwyczaj przypłacała bolesnymi migrenami, trwającymi resztę dnia.
Jednak pomimo tej nieopisanej niechęci i pogardy, było coś, czego Hana nienawidziła jeszcze bardziej – poleganie na innych. Proszenie o jakąkolwiek pomoc porównywalne było do nieludzkich tortur, spadnięcia w objęcia dantejskich, piekielnych kręgów, a sama świadomość braku niezależności rozsierdzała brunetkę do niebezpiecznych granic, mącących jasność umysłu. Od zawsze tak było; odkąd jej mózgowie zdołało przyswajać wspomnienia, rejestrować wydarzenia i kolekcjonować je niczym zdjęcia w albumach, odkąd tylko pamiętała, gdzieś głęboko zakorzeniona w jej wnętrzu, w strukturze białek, ich konformacji i układach, była ta niemożliwa, piekielna potrzeba samodzielności. Lubiła przecierać szlaki, dumnie nosząc miano prekursora na swych ramionach, uwielbiała kroczyć własnymi, absolutnie nowymi ścieżkami, bezczelnie je wydeptywać i odkrywać, ani myśląc, by oglądać się na kogokolwiek; była sama dla siebie, nie potrzebując nikogo ani niczego.
Dlatego, gdy po kilku dniach wypełnionych niezaprzeczalną, niewypowiedzianą irytacją, chmurzącą się pod kopułą mózgoczaszki, wreszcie mogła opuścić swój pokój, będący istną, namacalną definicją więzienia, wrócić do codziennych obowiązków i bez pamięci runąć w wir pracoholizmu, Kato była prawdopodobnie najszczęśliwszą osobą w każdym istniejącym wszechświecie.
Zdecydowanie nie mogła narzekać na brak wrażeń, przez cały czas swojej upierdliwej absencji, nieustannie zapewnianych przez jej najbliższych. Niekiedy były to niespodziewane wizyty zaalarmowanego Araty („Wapniak do mnie zadzwonił. Cożeś ty, sieroto, najlepszego odjebała?"), bezczelnie drącego z niej łacha, ile tylko się dało. Czasem dni wypełniane były upierdliwym gderaniem tego nieznośnego wrzoda, o każdej możliwej błahostce, zazwyczaj niewartej wspomnienia („Ona naprawdę miała trzy koty na smyczy!"), czy też zaskakującymi odwiedzinami swoich ukochanych dzieciaków, spoglądających na nią zatroskanymi, lecz wciąż przepełnionymi ulgą, oczętami („Na litość, rozchmurzcie się, ja wcale nie umieram, okej?"), lecz mimo wszystko, Hana miała po dziurki w nosie stagnacji. Lenistwo oraz odpoczynek dawały jej w kość bardziej niż codzienny wysiłek, niemiłosiernie męczyły głównie umysł brunetki, odpływający w krainę nadmiernej analizy, niedorzecznych przemyśleń, zakrawających o niebezpieczną paranoję. W przestrzeni między skroniami, gdzieś w warstwach i fałdach mózgowia, wciąż tlił się ten smukły, słaby płomień, przypominający o zmartwionym, przygaszonym Satoru, wykręcającym żołądek w supeł, miażdżącym trzewia w bolesnych męczarniach. Pomimo usilnych starań, nieustannych prób wyciągnięcia jakiejkolwiek informacji, ku jej ogromnej rozpaczy i nieszczęściu, Kato raz za razem spotykała się ze sromotną porażką; białowłosy z lekkością, wrodzoną wręcz gracją omijał niewygodne pytania, zmieniając temat w tak niewymuszony, naturalny sposób, jakby wprost został do tego stworzony.
I kiedy już pogrzebała wszelakie nadzieje, umieściła je w grobowcu niespełnienia, porzuciła czcze, pobożne życzenia, godząc się ze swoim przeklętym losem, mitycznym fatum nieszczęścia wiszącym nad karkiem, wydarzyło się coś. Coś, co mogłaby nazwać mianem cudu, uśmiechu siły wyższej, sprzyjającą okolicznością, a może po prostu błędem w matrixie smętnej rzeczywistości. Niezależnie od obranej definicji, zabawy z semantyką i sensem, nie mogła zaprzeczyć, że pomimo natłoku epitetów i słów, fakt pozostawał ten sam i niezmienny – miała kurewskie szczęście.
CZYTASZ
TROUBLE IS... ━ gojō × OC
Fanfiction[bardzo wolno pisane] Kiedy, po długich dwudziestu dwóch miesiącach, dwudziestosiedmioletnia Kato Hana zaczyna myśleć, że wreszcie wyleczyła się z pewnego białowłosego imbecyla, los postanawia spłatać jej okrutnego figla. I dopiero wtedy nadchodzi c...