11 czerwca, czwartek
Camille Lawrence: hejj, czy pomożesz damie w potrzebie i pójdziesz ze mną na uczelnię, żebym mogła coś załatwić?
Mniej więcej pół godziny siedziałam i rozmyślałam, czy napisać wiadomość do Terence'a. Kasowałam ją i pisałam od nowa, zmieniałam treść i zastanawiałam się, czy przypadkiem mu w niczym nie przeszkadzam. Po czym nareszcie kliknęłam wyślij i ze stresem ściskającym mój brzuch, poczekałam pięć minut, po których przyszła odpowiedź.
Terence Clarke: jasne
Po omówieniu paru szczegółów, umówiłam się z chłopakiem na następny dzień, to znaczy na dzisiaj.
I takim sposobem siedziałam właśnie na, o dziwo, czystym siedzeniu w metrze, ściskając kurczowo telefon z podekscytowania i stresu.
Musiałam dowiedzieć się jednej sprawy związanej z rekrutacją, poza tym potrzebowałam pewnego dokumentu do wypełnienia, a skoro miałam taką możliwość, to chciałam wejść do budynku uniwersytetu i załatwić to osobiście. Co prawda uczelnia była oddalona od mojego domu o kilkanaście kilometrów, mimo tego że była w tym samym mieście, jednak to nie zmieniało faktu, że chciałam to załatwić od ręki, a nie przez internet. To była przecież świetna okazja, żeby chociaż rzucić okiem na sam gmach i zapoznać się z miejscem.
I uznałam, że będę mogła do tego wykorzystać właśnie Terence'a, który miał czekać na mnie przed uczelnią i zaprowadzić mnie w docelowe miejsce między swoimi wykładami. Nikogo innego stamtąd nie znałam bliżej, a czułam, że sama od razu zgubię się w wielkim budynku. W dodatku nie widziałam mężczyzny od soboty, więc chyba to był dobry pretekst, by się z nim zobaczyć?
Sama nie wiedziałam, czemu tak bardzo zależało mi na spotkaniu z nim. Trochę mnie to dziwiło, jednak po dłuższym rozmyślaniu doszłam do wniosku, że Terence bardzo zapadł mi w pamięć i nie chciałam, żeby po tych kilku spotkaniach nasza znajomość zwyczajnie się urwała.
Tak czy inaczej, najważniejsze, że się zgodził.
Kiedy tylko metro zaczęło zwalniać na odpowiedniej stacji, wstałam z siedzenia, trzymając się mocno barierki. Wysiadłam prędko na chłodny, podziemny peron i rozkoszując się towarzystwem wielu nieznajomych mi ludzi dookoła, ruszyłam w stronę schodów. To że lubiłam widok obcych ludzi, to mało powiedziane. Uwielbiałam to. Uwielbiałam patrzeć na nieznajome mi osoby i rozmyślać nad tym, jak ciekawe były ich historie życia.
Po przebiegnięciu schodków znalazłam się na powietrzu i od razu zalały mnie promienie słoneczne oraz uliczny gwar. Musiałam przyznać, że byłam w tej okolicy zaledwie parę razy w życiu. Mimo to ruszyłam pewnie przed siebie, widząc już z oddali wznoszący się nad innymi gmach Uniwersytetu Pensylwanii.
Budynek, będący trochę w starym, ale też unowocześnionym i zadbanym stylu zapierał dech w piersiach. Ceglane ściany z białymi dodatkami, duże okna i rozległe schody na dziedzińcu. Nie wiedziałam, czy na innych ten widok także wywierał taki wpływ, czy tylko na mnie, przez to że był od zawsze moim małym-wielkim marzeniem. Jednak to nie zmieniało faktu, że czułam się wniebowzięta, gdy po niecałych dwóch minutach później z rozmarzonym uśmiechem na twarzy stanęłam na szczycie rozległych schodów.
Mimo tego, że sporo młodych ludzi kręciło się dookoła mnie, bez problemu rozpoznałam z odległości kilkunastu metrów Terence'a. Czarne loki, szczupła postura, czarny golf i ciemne spodnie. Chłopak również mnie dostrzegł i delikatny uśmiech wpłynął na jego usta, gdy ruszyłam prosto w jego stronę.
— Hej! — przywitałam się przyjaźnie, patrząc prosto w jego błękitne oczy. Czarnowłosy poprawił torbę, którą trzymał na ramieniu.
— Cześć — odpowiedział. — Idziemy?

CZYTASZ
goździki | ✔
Romance- Nie jestem ani trochę dobry w wyznaniach. Dlatego po prostu wiedz, że za każdym jednym razem, kiedy dawałem ci goździki, miałem na myśli dokładnie to, co one oznaczają. A oznaczały wdzięczność. Podziw. Wyjątkowość. Zauroczenie. . . . . . . Czyli...