20.

683 62 55
                                    

30 czerwca, wtorek

Piąty dzień.

Piąty dzień, od kiedy ostatni raz zobaczyłam się z Terence'em.

Piąty dzień, od kiedy ostatni raz miałam z nim jakikolwiek kontakt.

Piąty dzień, od kiedy wszystkie emocje się we mnie kotłowały, a ja czułam, że zaraz wybuchnę.

Niby to nie było nic strasznego. Pięć dni. Przecież to tylko cyfra. Nic nie znacząca cyfra. To nawet nie był tydzień! A jednak odkąd poznałam Terence'a, nie zdarzyło się, byśmy przez tyle dni z rzędu nie mieli ze sobą kontaktu. Nawet jeżeli się nie spotykaliśmy, to wymienialiśmy się jakimiś krótszymi czy dłuższymi wiadomościami i chociaż wiedziałam, czy u niego było w porządku. A teraz nie mieliśmy między sobą żadnej styczności.

Jednak chyba najgorsze było to, że do przerwy w naszej znajomości doszło zaraz po tym, jak prawie się pocałowaliśmy.

Było źle. Było fatalnie. Niby nic takiego, ale ja czułam, że to naprawdę był koniec naszej znajomości. Krótkiej, ale za to bardzo przyjemnej i bogatej. Nie żałowałam żadnej sekundy spędzonego z nim czasu. Wszystko związane z nim wydawało mi się wartościowe.

Po ostatnim zdarzeniu, gdy weszłam do mieszkania i ochłonęłam, zalała mnie fala ciepła, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. Poczułam, że to było dobre. Doszłam do wniosku, że byłam gotowa, że naprawdę lubiłam Terry'ego i chciałam z nim czegoś więcej. Jednak gdy kolejnego dnia nie dostałam od niego żadnej wiadomości, zrozumiałam, że on najwyraźniej nie doszedł do tych samych wniosków co ja. Co prawda bałam się z nim skontaktować i nie przekonałam się o tym na własnej skórze, ale to chyba był najbardziej możliwy scenariusz. A ja to rozumiałam. I nie pokładałam w nas większych nadziei, bo wtedy zawód bolałby jeszcze bardziej.

Westchnęłam smutno, prostując się i kiwając głową na słowa klienta, który stał po drugiej stronie lady. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, kim był. Poprawiłam daszek na głowie i pod zmartwionym spojrzeniem Shirley wychylającej się z kuchni odwróciłam się do tylnego blatu. Było mi cholernie źle, bo nawet nie potrafiłam cieszyć się szczęściem moich pracodawców i zamiast im jakkolwiek pomagać, dokładałam im tylko strapień.

Ze zdziwieniem stwierdziłam, że w tym całym roztargnieniu udało mi się jakoś zarejestrować, co nowy klient chciał zamówić. Szybko zrobiłam dwie kawy: małą czarną i karmelowe latte. Ukroiłam dwa kawałki pysznego, bezowego ciasta. Następnie położywszy wszystko na blaszanej tacce, ruszyłam między stolikami, by zanieść zamówienie klientowi.

W cukierni znajdowały się tylko trzy osoby. Starsza pani, która siedziała w rogu pomieszczenia, czytała prasę. Obsłużyłam ją już przedtem, więc nie trudno było mi się zorientować, że zamówienie było dla młodej pary siedzącej pod oknem.

Podeszłam do ich stolika, położyłam na nim tacę, po czym zaczęłam przekładać na blat naczynia.

— Musisz to przeczytać, poważnie, spodoba ci się — powiedział rozemocjonowany chłopak mniej więcej w moim wieku, pochylając się bliżej dziewczyny po drugiej stronie blatu. Z uśmiechem na ustach patrzył na nią zakochanym wzrokiem.

Dziewczyna o prawie czarnych włosach do ramion i o parę tonów ciemniejszej karnacji burknęła coś pod nosem i wydęła usta.

— Theo — jęknęła i choć grała niechętną, to gdy spojrzała na chłopaka, w jej oczach zamigotało głębokie uczucie. — Dobrze wiesz, że czytanie książek to dla mnie tortura.

— Ale ta ci się spodoba, naprawdę! — zapewnił ją ciemnowłosy, domniemany Theo i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Dziewczyna na jego słowa jedynie zmrużyła oczy i przez moment toczyła z nim bitwę na wzrok, jednak jako pierwsza odpuściła.

goździki | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz