19 czerwca, piątek
— Dokąd idziemy?
Drzwi od cukierni zamknęły się za Terence'em. Dopiero co zakończyłam swoją poranną zmianę. Student, tak jak poprzedniego dnia, przyszedł do mnie przed końcem mojej zmiany i spędził czas ze mną za ladą i z filiżanką kawy w ręce.
Poprzedniego dnia mężczyzna odprowadził mnie do mieszkania i rozmawialiśmy dobre pół godziny pod klatką, dopóki nie przyłapała nas Maddie, która właśnie wychodziła po paczkę lodów do osiedlowego marketu. Na koniec Terence zaproponował, że następnego dnia również przyjdzie do mnie do pracy. I spełnił swoje postanowienie.
— Chyba mam pomysł — mruknął Terence, a ja spojrzałam na niego z zainteresowaniem, jednak on postanowił nie odpowiedzieć na moje nieme pytanie.
— Więc oddaję się w twoje ręce — zaśmiałam się i ruszyłam ramię w ramię z czarnowłosym młodym mężczyzną, który kierował się w tylko sobie znanym kierunku.
Pogoda tego dnia również dopisywała. Słońce grzało nas po plecach, lekki wiaterek powodował, że nie było duszno, a na niebie widniały piękne chmury pierzaste. Sporo ludzi, tak jak my, spacerowało po deptaku. Każdy chciał wykorzystać tę piękną aurę.
Przeszliśmy w przyjemnej ciszy wolnym krokiem kilka dobrych minut. Byłam ciekawa, dokąd prowadził mnie Terry. Szliśmy w przeciwną stronę zarówno do parku, jak i do kina i nie zdawało mi się, żeby w tej okolicy oprócz licznych kawiarni i lodziarni było miejsce, gdzie mogliśmy się zatrzymać.
Skręciliśmy w alejkę na lewo. Było tu już mniej ludzi niż na głównej ulicy z deptakiem. Było tu też zdecydowanie ciemniej - kolorowe kamieniczki wzdłuż lewej strony drogi były w cieniu, natomiast te po prawo oświetlone były jedynie do połowy. Jednak to nie zmieniało faktu, że ta ścieżka również była bardzo klimatyczna.
— Chodź — mruknął student, przystając przy jednym z budynków. Za dużymi, szklanymi oknami widniała wystawa. A za szkłem znajdowały się... Kwiaty?
Wszystkich kolorów, poczynając od bieli, kończąc na bordzie, kwiaty, każdej wielkości, każdego rodzaju. Tulipany, hiacynty, żonkile, róże, storczyki...
I goździki.
Nie zdążyłam się nawet odezwać, bo Terence już przytrzymywał dla mnie drzwi. Ruszyłam się, a gdy tylko przekroczyłam próg, do moich nozdrzy dotarła mieszanka pięknych zapachów. Wzięłam głęboki wdech nosem, chcąc poczuć je wszystkie. O mamo. Coś pięknego.
Wnętrze było ładne i schludne. Wszędzie widniały różne bukiety kwiatów, ale nie tylko. Wiele roślin znajdowało się także w doniczkach. Wszystko było ładnie posortowane, pięknie dobrane i od razu przez myśl mi przemknęło, że osoba, która się tym zajmowała, musiała znać się na rzeczy.
— Zaczekaj na moment — mruknął cicho Terence, więc przystanęłam w miejscu, patrząc, jak ten ruszył do lady. Zmarszczyłam brwi, kiedy student przeszedł na drugą stronę i już chciałam się odezwać, kiedy z pomieszczenia socjalnego wyłoniła się kobieca głowa, a mnie olśniło.
Białe włosy za uszy, pomarszczona cera, a mimo to dosyć szczupła i wysoka sylwetka. I te niebieskie, bystre oczy za okrągłymi okularami. Jak miałabym nie wychwycić między nimi tego podobieństwa?
— Babciu, to Millie. Millie, to moja... — zaczął, ale gdy tylko starsza kobieta usłyszała słowa wnuka i dostrzegła mnie na tle wszystkich kwiatów, wyszczerzyła się i ruszyła w moją stronę.
— Jestem Ellen, miło mi cię poznać, kochana! — przedstawiła się ciepłym tonem na oko siedemdziesięcioletnia kobieta. W jednej chwili pojawiła się koło mnie i wystawiła do mnie na powitanie rękę. Trochę nieśmiało uścisnęłam jej dłoń.

CZYTASZ
goździki | ✔
Romansa- Nie jestem ani trochę dobry w wyznaniach. Dlatego po prostu wiedz, że za każdym jednym razem, kiedy dawałem ci goździki, miałem na myśli dokładnie to, co one oznaczają. A oznaczały wdzięczność. Podziw. Wyjątkowość. Zauroczenie. . . . . . . Czyli...