14 czerwca, niedziela
Dni wolne od pracy zazwyczaj nie były dla mnie przyjemne. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić i nie potrafiłam być produktywna. Bo gdy musiałam wstać na ranną zmianę, od razu czułam się lepiej. Uwielbiałam wstawanie z rana, a nie mając potrzeby iść do cukierni, nie potrafiłam się do tego zmotywować.
To był jeden z tych dni. I tak musiałam przyznać, że było lepiej niż zwykle - wstałam po dziewiątej, zrobiłam śniadanie dla mnie i dla Maddie, po czym zaczytałam się książką. Po obiedzie jednak moje oczy były już zmęczone, a ja byłam znudzona ciągłym siedzeniem w jednej pozycji. Moja współlokatorka była zajęta rysowaniem jakiegoś planu budynku na studia, więc nie chcąc jej zawracać głowy, samotnie wybrałam się na spacer po okolicy.
Pogoda być może tego dnia nie rozpieszczała, ale słońce przebijało się przez cienką warstwę chmur na niebie. W letniej kurtce było mi względnie ciepło, jednak widziałam, że innym ludziom było chłodno przez wiejący wiaterek.
Ruszyłam przez park inną ścieżką niż tą, którą zawsze udawałam się do pracy. Zawsze wybierałam jedną, najszybszą dróżkę do Starego Miasta, ponieważ, chociaż park był jednym z wielu w naszym mieście, to mimo to był naprawdę spory. Szczerze, to chyba nie przeszłam jeszcze wszystkich ścieżek do tej pory. Tak czy inaczej, zawsze z chęcią się do niego wybierałam, żeby powdychać trochę więcej tlenu i się uspokoić. Tak samo było i tym razem.
Mijając znajome, jak i nieznajome mi twarze, myślałam o tym, jak zmieniło się moje życie w ciągu ostatniego roku. Jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej tkwiłam z uzależnionymi od używek rodzicami, miałam chłopaka i chodziłam do szkoły średniej. A teraz? Mieszkałam z przyjaciółką w drugiej części miasta w świetnej okolicy, pracowałam w pięknej cukierni, niedługo miałam zacząć studia i ciągle poznawałam nowych ludzi.
Brakuje jedynie chłopaka, pomyślałam i z lekkim uśmiechem usiadłam na ławce, mając widok na plac zabaw kilka metrów dalej.
Dzieci, głównie w wieku od kilku do dziesięciu lat, bawiły się razem, śmiejąc się i krzycząc. Ich opiekunowie stali lub siedzieli na ławkach, tak jak ja, rozmawiając ze sobą i kątem oka kontrolując swoje dzieci. Ogarniała mnie nostalgia na wspomnienie tych beztroskich czasów, które bezpowrotnie minęły.
— Camille?
Zamrugałam powiekami, słysząc skądś znajomy mi głos. Uniosłam spojrzenie do góry, a widząc tam pewnego chłopaka w moim wieku, zdziwiłam się.
— James? Jamie Evans?
Podniosłam się zaskoczona i od razu przytuliłam chłopaka na powitanie.
— Matko, czuję, jakbym nie widziała cię wieki!
— To tylko rok — zaśmiał się znajomy mi szatyn mojego wzrostu, odsuwając się delikatnie ode mnie i przyglądając się uważnie mojej twarzy, co ja również zrobiłam. Lekki zarost i poważniejsze rysy twarzy powodowały, że mogłam mieć małe kłopoty z rozpoznaniem go.
— Tylko? — rzuciłam, unosząc wyżej brwi i wskazałam na ławkę. — Chodź, musimy koniecznie pogadać!
Jamie lekko się zmieszał, pocierając kark.
— Wybacz, ale przyszedłem tu z kuzynami i właśnie się zbierałem — mruknął przepraszająco i wskazał na dzieci bawiące się na placu zabaw, pośród których z pewnością musieli znajdować się jego młodsi krewni. — Ale może moglibyśmy się spotkać jakoś w tygodniu? — zaproponował, a ja ochoczo pokiwałam głową. Dwudziestolatek uśmiechnął się z ulgą i w jego oczach również zauważyłam tak jak u mnie zapał.
CZYTASZ
goździki | ✔
רומנטיקה- Nie jestem ani trochę dobry w wyznaniach. Dlatego po prostu wiedz, że za każdym jednym razem, kiedy dawałem ci goździki, miałem na myśli dokładnie to, co one oznaczają. A oznaczały wdzięczność. Podziw. Wyjątkowość. Zauroczenie. . . . . . . Czyli...