.13.

339 25 3
                                    

Dzisiaj jest ten dzień. Przebrałem się w czarne ubrania i zakradłem się do śpiącego w garażu Ricka. Specjalnie poprosiłem Willa dzień wcześniej by na kupił mi alkohol, oczywiście było bardzo trudno go do tego namówić ale w końcu się zgodził. Musiałem mu za to obiecać, że to nie dla mnie i bez niego nigdy nie tknę żadnego rodzaju używek. Przynajmniej do czasu aż nie osiągnę pełnoletniość. Wsunąłem delikatnie dłoń do kieszeni fartucha dziadka i wymacałem w niej pistolet portalowy. Bingo! Udało się za pierwszym razem trafić gdzie jest i udało mi się nie obudzić przy tym Ricka! Wyszedłem do salonu by odgłos pistoletu też nie zdołał go obudzić. Lekko zdenerwowany otworzyłem portal i szybko przez niego przeszłem. Jedynym dowodem tego, że właśnie to zrobiłem była gęsia skórka na prawie całej powierzchni mojego ciała. Znalazłem się właśnie w Cytadeli Ricków i szczerze mówiąc nie wiedziałem od czego zacząć poszukiwania. Najlepszym pomysłem chyba będzie przejść się na najbardziej ubogą i zaniedbaną część miasta, możliwe że tamci Rickowie będą bardziej chętni do pomocy nieznajomemu niż bogacze z centrum. Akurat niefortunnie portal otworzył się przy głównych drogach Cytadeli przez co droga bardzo mi się dłużyła, jedynym plusem było, że przez późną porę jeździło już mało aut więc nie musiałem się męczyć czekaniem na przejściu dla pieszych. Gdy dotarłem już do pierwszej bardziej ubogiej ulicy gzie jeszcze nie występowały slumsy zlepione z różnych śmieci a po prostu się rozpadające, kiedyś naprawde piękne domy. Szedłem spokojnie ulicą próbując nie zwracać na siebie nie potrzebnej uwagi gdy ktoś na mnie wpadł i pociągnął do jednej z bram starego domu. Obok nas przejechał samochód policji na sygnałach nie przejmujący się, że jedzie już po chodniku a nie na jezdni jak to auta mają w zwyczaju. Spojrzałem na chłopaka który uratował mi życie, była to inna wersja mnie. Patrząc na jego twarz miałem wrażenie, że skądś go znam, nie mam na myśli tego, że codziennie rano widzę swoje odbicie w lustrze, tylko naprawdę wydawał mi się dość bliski.

-Jaką wersją Mortiego jesteś? - zapytał bez ogródek nieznajomy. Spojrzałem na niego zdziwiony ale odpowiedziałem spokojnie.

-C-137

-Jak wygląda twój świat? Apokalipsa? Zombie? Czy może ta ruda pokraka zwana naszą siostrą w końcu nie żyje?

-Od pierdol się od Summer to po pierwsze, a po drugie mój świat jest cały i bez jakichkolwiek problemów.

-To cudnie, zabierzesz mnie tam.-Spojrzalem na inną wersję siebie jak na debila.

-Popierdolilo cię do reszty, nigdzie cię nie zabiorę jeżeli na wykonam swojego zadania a po zatym czego ty z tamtąd potrzebujesz?

-Potrzebuję domu bo tutaj wszyscy chcą mnie zabić za to co zrobiłem kiedyś.

-A co ty takiego zrobiłeś?

-Byłem prodatorem całej Cytadeli jako pierwszy z Mortich. Starałem się by wszystkim i Mortym i Rickom żyło się lepiej ale ci bardziej wpływowi mieszkańcy zaczęli mieć do mnie problem gdy usunąłem tą głupia fabrykę wstrętnych, różowych batonów. Chciałem tam postawić generator jądrowy który następnie miał zniszczyć całe to miejsce ale oni nie mieli jak o tym wszystkim wiedzieć.

-Ty zawsze tak dużo gadasz?

-Tak, a po zatym mówiłeś coś o jakimś zadaniu. Czyżbyś wciąż posiadał swojego Ricka?-mówiąc to spoglądał na mnie podejrzanie.

-Tak i chciałbym go w sobie rozkochać-mój "klon" wyglądał jakby miał zaraz zwymiotować, zrobił się cały zielony i zaczął się trząść.-Jakiś problem?

-Rick nie może być z Mortym. Rickowie muszą znać swoje miejsce a w dodatku to obleśne. Nie potrafię sobie tego wyobrazić i może w sumie dobrze bo bym zwymiotował.

-Jedyne co widzę obrzydliwego to ciebie, jesteś nietolerancyjna i zapatrzoną w siebie kupą gówna.-Mowiac to odwróciłem się i chciałem wyruszyć w dalsza drogę gdy chłopak złapał mnie za rękę.

-Dobra spokojnie pomogę ci z twoimi planami jeżeli ty obiecujesz mi pomóc z moimi.

Zamyśliłem się, muszę wymyślić jakieś zasady ponieważ nie zgodzę się w ciemno wykonać jakieś zadania od takiej ameby społecznej. Jeżeli to będzie krzywdzić kogoś z zewnątrz lub mnie samego a co najważniejsze jeżeli zechce skrzywdzić Ricka to od razu odmówię i poszukam innej pomocy na własną rękę.

-Zgodzę się pod warunkiem, że nikomu nie stanie się przy tym krzywda.

-Dobrze, masz to jak w banku.-podaliśmy sobie dłonie a następnie drugi Morty pociągnął mnie dalej w głąb biednej dzielnicy.

Już zwracałam na to uwagę w poprzedniej części, że nie mam zaplanowanej nigdy kontynuacji ani żadnej fabuły tej ksiazki. Jest pisana po prostu w czasie gdy nie mam nic do roboty (akurat teraz słuchawki mi się rozładowały i mogłam się skupić) dlatego wstawiam w takich odstępach czasowych rozdziały i o różnej długości. Mam nadzieję, że za niedługo znów będę miała nowy rozdział 😅

It's OK(Rick x Morty) IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz