.22.

330 21 12
                                    

-Morty przepraszam cię za swoje zachowanie ale nie mogę na to patrzeć- nie rozumiejąc o czym Rick mówi patrzyłem na niego zdziwiony ale dalej zły, że tak mnie porwał.

-O co ci chodzi człowieku, co ja tekiego robię, że musisz mi w ciąż kręcić w głowie- po policzkach zaczęły lecieć łzy. Dziadek chciał zetrzeć je dłonią ale od trąciłem ją- lepiej zajmij się jazdą... Ja chciałem być tylko szczęśliwy, chciałem by ktoś mnie pokochał.

-Ja cie kocham Morty.

-Nie jako członka rodziny!- Wydarłem się na Ricka a tak gwałtownie odwróciłem się do niego, że zablokowały mi się pasy więc opadłem z powrotem bezsilnie na fotel.- Ja nie patrze na ciebie jak na dziadka jeżeli ty nie przestaniesz na mnie patrzeć jak na wnuczka to nie ma w ogóle o czym mówić.

-Kocham cie jako chłopca z którym tyle przeżyłem ale boję się, że coś się stanie przez nasze przygody a wtedy bym sobie nigdy już tego nie wybaczył- zaczął Rick ze łzami w oczach- nawet nie wyobrażasz jak ja cierpiałem gdy straciłem waszą babcię. Zostawiłem Beth samej sobie z rozpaczy i by jej również nic się nie stało. Przez moje eksperymenty moi najbliżsi musieli by oddać życie dlatego by zminimalizować niebezpieczeństwo odeszłem. Nie mogłem oglądać narodzin i rozwoju własnych wnucząt nie byłem na ślubie córki. Jestem wyrodnym rodzicem, dziadkiem, mężem.- po tych słowach totalnie się rozkleił i oparł głowę o kierownicę. Przytuliłem go i głaskalem delikatnie po głowie. Lecieliśmy w ciszy a wokół nas jedynie występowała przerażająca próżnia opatulająca cały wszechświat.

-Szybko dolećmy tam gdzie mnie wieziesz a potem porozmawiamy na spokojnie.- Rick był chyba zadowolony z tego pomysłu bo wytarł oczy i złapał zmotywowany za kierownicę. Przez całą drogę obserwowałem kosmos za oknem. Ten zakątek nie wyróżniał się niczym niezwykłym. Żadnych czarnych dziur czy pięknych mgławic. Wszystkie planety leciały mi przed oczami w zastraszającym tępie.

...

Wylądowaliśmy na dość normalnej planecie, co w moim przypadku uważam jednak za normalne, muszę jednak to wytłumaczyć by nie pozostawiać na tym żadnych wątpliwości. Normalne - wyraz pochodzacy nie wiadomo z kąd; nie wiadomo dlaczego; oznaczający że coś jest jak najbardziej podobne do mojego świata i mojej rzeczywistości. Jedynie co odróżniało ludzi z tej planety to wystające dredy z pod pach, najwyraźniej taka jest ich moda. Weszliśmy z dziadkiem do jakiejś restauracji i po wspólnym posiłku przy którym nic nie zjadłem ze zdenerwowania i stresu, pokierowaliśmy się do parku na spacer przy zachodzie słońca. Nie wiem czy Rick specjalnie tak zrobił by zrobić taki romantyczny klimat ale wciąż nie wierzyłem w jego słowa jako by faktycznie miał odwzajemnić moje uczucia. Szliśmy ładnymi alejkami rozkoszując się delikatną, słodką wonią wszystkich kwitnących w okół kwiatów. Rick złapał mnie delikatnie za dłoń a gdy spojrzałem na jego twarz zauważyłem lekko zarumienione policzki i uroczy uśmiech. Na ten widok sam zaczerwieniłem i odwróciłem głowę, mocniej łapiąc przy tym mężczyznę za dłoń. W ciąż kierowaliśmy się na niedalekie wzgórze z którego za pewne będzie nieziemski widok, panowała cisza lecz nie taka niezręczna. Czuliśmy się swobodnie w swoim towarzystwie chociaż nowa sytuacja nas obu zawstydzała. Dla jakiegoś przechodnia mogli byśmy wyglądać na parę która zaczęła dopiero związek. Jak by się tak zastanowić ekspresja Ricka przekonała mnie o prawdziwości jego słów, kto normalny by bez rzadnych romantycznych uczuć by tak się rumienił po złapaniu kogoś za rękę. Udało nam się spokojnie dojść na szczyt pagórka z którego można było dojrzeć naprawdę cudowny widok. U stóp góry rozciągało się jedno ogromne pole różnokolorowych kwiatów który zapach był naprawdę słodki i kojący zmysły. Rick lekko ścisnął moja dłoń a ja spojrzałem mu w oczy. Wpatrywali my się w siebie bez słowa a rozumieliśmy siebie doskonale samymi roziskrzonymi oczyma. Mężczyzna powoli złapał mnie jedną ręką w tali a drugą za podbródek i powoli przysunął by złożyć pocałunek na moich delikatnie rozwartych wargach. Ułożyłem swoje dłonie na karku Ricka przysówając go do siebie jeszcze bliżej. Pocałunki były coraz bardziej namiętne a w moim brzuchu trzepotało swoimi delikatnymi skrzydelkami stadko motyli. Nogi coraz bardziej się uginały od tych cudownych pieszczot, byłem całkowicie odcięty od racjonalnego myślenia i tylko coraz bardziej zatracalem się w cudownym uczuciu obejmujących mnie ciepłych, męskich dłoni. Nasze języki zaczęły powolny trochę niepewny z początku taniec który z czasem stawał się coraz bardziej żywiołowy. Gdy oderwaliśmy się od siebie o mało co nie straciłem równowagi ale wciąż przytrzymywał mnie Rick. Wpatrywaliśmy się sobie w oczy próbując uspokoić oddech. Nagle mężczyzna wziął mnie na ręce i zaczął znosić z tego cudownego punktu widokowego.

-Gdzie idziemy- zapytalem.

-Odpocząć bo dzisiaj raczej nie uda nam się już wrócić do domu.

Nie narzekając na nic wtuliłem się w ciepłe ramię i zaciągnąłem zapachem perfum dziadka. Nawet nie zorientowałem się kiedy zasnąłem.

Mam nadzieję, że się spodobał rozdział bo miałam trzy różne koncepcję ale ta jak na razie wyszła najlepiej dlatego zdecydowałam się na nią😅 I dodatkowo życzę wszystkim:

🌈Happy pride month🌈

It's OK(Rick x Morty) IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz