Rozdział 11

356 29 2
                                    

Miesiąc później.

Lato zawitało do Londynu,a co za tym idzie....wakacje. Pamiętam jak jeszcze jako mała dziewczynka czekałam na ten moment. Co może być lepszego od wyrwania się ze szkolnej rutyny.

Nie jeździłam nigdy na kolonie. Nie lubiłam ich.  Kiedy przychodził czas na planowanie wakacji, zawsze wybierałam pobyt u dziadków. Mieszkali w Falmouth i nigdy nie odmawiali nam gościnności. Wręcz przeciwnie, zawsze miałam wrażenie, że jesteśmy tam mile widziani; przynajmniej ja. Babcia Julie i dziadek Frank byli jednymi z najważniejszych osób w moim życiu. Byli mi dużo bliżsi niż rodzice. Ale dość rozklejania się nad przeszłością.

Z Niallem? Hm...to jest skomplikowane. Jesteśmy w dosyć dziwnych relacjach, zwłaszcza po małym ..."incydencie"? Spotkaliśmy się kilka razy. Kolejne randki? Myślę, że mogłabym to tak nazwać.

To co nas łączy...czymkolwiek jest ... po prostu sprawiło, że nie do końca wiem kim dla siebie jesteśmy.

Zaczęłam odwiedzać zaufanego psychologa. Tak. Pomyślicie teraz "wariatka". Niestety, przypadłość z moimi snami nie dała mi spokoju, a konkretnie nie miałam spokoju do spania. Kiedy tylko zasypiałam od razu pojawiał się sen. Jeden za drugim, aż zaczęłam nie wyrabiać. Jedyne co miały ze sobą wspólnego, to zawsze występował w nich Arthur. Choć...jest jeszcze coś. Zawsze kończą się słowami "Bądź szczęśliwa". Kiedyś chodziłam do specjalistów, bo nie mogłam przestać myśleć O NIM, ale zmieniałam ich jak przysłowiowe rękawiczki. Skończyłam chodzić po tym jak jeden z nich mi powiedział "Pani po prostu musi znaleźć swoje szczęście". Stwierdziłam wtedy,  ze oni po prostu nie umieją mi pomoc,  a tylko wyciągają ide mnie kasę.

Po tym stwierdziłam, że dalsze wizyty nie mają sensu, aż do teraz.

-Pani Parker? - Zapytała wysoka kobieta o brązowych włosach spiętych w ciasnego koka i okularami na nosie. - W odpowiedzi przytaknęłam, a kobieta gestem zaprosiła mnie do gabinetu do którego weszłam.

-Jestem doktor Grace Walker. Jednak...wiem,  że to nie etyczne,  ale czy mogłybyśmy mówić sobie po imieniu? Byłoby mi łatwiej. - Uśmiechnęła się delikatnie. Skinieniem głowy zgodziłam się. - Świetnie. Jest pani tutaj pierwszy raz tak?

-Zgadza się.

-Czy wcześniej gdzień pani chodziła na zajęcia do specjalisty?

-Tak.

-A można wiedzieć u kogo?

-Szczerze...prościej by było zapytać u kogo nie byłam. - Odpowiedziałam troszeczkę speszona. Kobieta zrozumiała i wyciągnęła jakąś teczkę z której wzięła kilka kartek.

-Na początek chciałaby cię trochę poznać. - Nigdy to się tak nie zaczynało. Zawsze padało pytanie  "Z czym ma pani problem?"

-Em...nie bardzo wiem jak mam zacząć. - Nerwowo zaczęłam bawić się palcami.

-Spokojnie. Na początek zaczniemy od prostych rzeczy. Przepraszam, że wcześniej nie zapytałam, chcesz może wody, kawę lub herbatę? - Przecież nie przyszłam tu na pogawędkę jak u ciotki na imieninach. Może to nie był dobry pomysł, żeby tu przychodzić...

-Będziemy rozmawiać przez całą godzinę. Nie chciałabym, żebyś wyszła stąd z bólem gardła czy czymś takim. - Dodała.

-Może wodę.. - Uśmiechnęłam się delikatnie...jak na grzeczność przystało.

-Więc skąd jesteś? - Tak zaczęła się terapia; jeżeli tak można to nazwać. Czułam się trochę jak na jakimś przesłuchaniu. Próbowałam unikać niewygodnych pytań o rodzinie, co nie uszło uwadze Grace.

-Melanie. To co mówisz w tym gabinecie...tu zostaje. Nic nie wychodzi poza jego obszar. - Pokiwałam głową ze zrozumieniem. - Na  prawdę nie masz się czego bać. Ja jestem od tego, żeby ci pomóc, ale jeżeli się nie dowiem wszystkiego, to nie będę umiała ci pomóc.

-Okay. - Powiedziałam po kilku głębszych oddechach..

-Dobrze w takim razie...opowiedz mi trochę o tobie i Arthurze.

-Arthur...był moim narzeczonym. Taką, prawdziwą i jedyną miłością mojego życia. Znaliśmy się już jako dzieci, można powiedzieć, że z piaskownicy. Nie cierpiałam go. Zawsze mi dokuczał.  Później on wyjechał z rodzicami do innego miasta, ale wrócił po trzech czy czterech latach, kiedy byliśmy już odrobinę dojrzalsi. Przynajmniej mnie się wydawało, że ja byłam, bo jego nadal miała za idiotę. Przyjaźniłam się z jego kuzynką, więc kiedy były wakacje tam gdzie była ona, tam był i on. Wtedy zrozumiałam, że nie jest takim idiotą za jakiego go miałam.  Zaczęło się układać miedzy nami. Spotykaliśmy się już bez ciągłych kłótni i zostaliśmy przyjaciółmi.  Prawda była taka, że przyjaźń między kobietą, a mężczyzną nie istnieje i w następne wakacje byliśmy już razem. Problem pojawił się z naszymi rodzicami. Oni od zawsze się nienawidzili. Prowadzili  dwie konkurencyjne firmy adwokackie i na każdym kroku była tylko rywalizacja. Do tego doszedł mój brat, który miał jakiejś stare nierozstrzygnięte porachunki z Arthurem. Nasz związek ukrywaliśmy przez jakiejś półtora roku. Kiedy o wszystkim powiedzieliśmy naszym rodzinom rozpętał się koszmar. Rodzice zaczęli mnie umawiać z Ianem, który pracował u nich w firmie, a rodzice Arthura znaleźli mu pracę na drugim końcu miasta. Nie było łatwo, bo spotykaliśmy się raz na tydzień...może dwa, ale przetrwaliśmy. - Nie chciałam już dalej mówić. Już i tak powiedziałam tyle, że się, aż sama zdziwiłam. Tyle słów powiedziałam. Tyle słów o sobie i to obcej osobie.

-Myślę, że na dzisiaj wystarczy. -Dodała po chwili Grace. Dopiero teraz popatrzyłam na jej twarz.

-Dziękuję.

-Nie ma za co. Widzimy się w czwartek o szóstej wieczór?

-Tak.

-Do widzenia. - Podałyśmy sobie ręce i po chwili byłam już przed budynkiem kliniki. Odetchnęłam z ulgą? Czułam jakby zdradziła część siebie.

Witam :)
Wszystkiego najlepszego z okazji dnia kobiet :))) Dostałyście  coś ?
Musiałam przyspieszyć fabułę,  inaczej książka miałaby okolo 40 rozdziałów,  a raczej nie przewiduję takiej długości.
Kocham!  ❤
Do następnego!

Be Happy || n.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz