5. Siewczyni

107 26 21
                                    

     Melanie stała się bezdomna. Miała co prawda dach nad głową, jednak czuła się jak ktoś, kto stracił cały swój dobytek. Dni wypełniała jej bezczynność, tak obca po trzech latach bezustannej pracy. Widziała rodziców z okna swojego pokoju, obserwowała, jak w pocie czoła zajmują się gospodarstwem. Chciała im pomóc, odciążyć ich trochę, ale wtedy przypominała sobie o tym, co zrobili. I o tym, jak się wobec niej zachowywali.

Gianna i Jowan udawali, że nic się nie stało. Cieszyli się z jej powrotu, obsypywali ją uśmiechami i miłymi słowami przy każdej nadarzającej się okazji. Ona wiedziała jednak, że robią to wszystko tylko po to, aby zamaskować własne wyrzuty sumienia. Albo bezskutecznie zarazić ją swoim sztucznym optymizmem.

Minęły trzy tygodnie, odkąd straciła pracę i choć zdarzało jej się wychodzić z pokoju, ani razu nie opuściła domu. Nad zachodnią Kornwalię nadciągnęła fala upałów, coś, co zdarzało się rzadko w tym regionie. Tutaj królowała wilgoć, mżawka i niekończące się zachmurzenie, więc odmiana zdawała się wszystkich cieszyć. Melanie jednak nie korzystała z uroków pogody i nie wybierała się każdego popołudnia na plażę jak reszta mieszkańców miasteczka. Wolała siedzieć w pokoju i gapić się w ścianę.

Podczas niedzielnego obiadu, który musiała jadać przy stole razem z rodzicami, jak zwykle bez apetytu dziobała widelcem w talerzu i nawet już nie udawała, że słucha rozmowy. W zasadzie mogłaby mieć to gdzieś i w ogóle nie schodzić na wspólny posiłek, ale wiedziała, jak ważne te spotkania były dla jej mamy. Dla Gianny niedziela bez wizyty w kościele i rodzinnego obiadu była czymś nie do zaakceptowania.

Po posiłku Melanie machinalnie pomogła znieść naczynia ze stołu, a zaraz potem zamierzała czmychnąć na górę, ale zatrzymał ją ojciec.

— Melly, co powiesz na krótki spacer?

Z automatu pokręciła głową i mruknęła pod nosem odmowną odpowiedź. Już chciała odejść, ale Jowan złapał ją za łokieć.

— Pochodzimy po pastwiskach — powiedział, chcąc rozwiać wszelkie obawy. — Wyciągnąłbym mamę, ale wiesz, jak źle znosi upały. Nic dziwnego, że uciekła z Włoch.

Zmywając naczynia w kuchni, Gianna nie była w stanie usłyszeć żartu męża.

— To jak? Potowarzyszysz staruszkowi w jedyny wolny od pracy dzień?

Melanie westchnęła ociężale. Szczerze mówiąc, brakowało jej powietrza. Na wyspie często przesiadywała na zewnątrz, jeśli tylko mogła i jeśli pogoda była znośna. Tutaj, ze strachu przed przypadkowym spotkaniem z mieszkańcami Sennen, była zmuszona siedzieć wśród czterech ścian.

Ostatecznie stwierdziła, że nikomu nie przyjdzie ochota na spacerowanie po skwarnych polach, jeśli kawałek dalej mieli do dyspozycji piaszczystą plażę z bajecznie niebieską, chłodną wodą. Zgodziła się skinieniem.

Chwilę później, wyposażeni w szerokie słomkowe kapelusze i wygodne buty, wyszli z domu tylnymi drzwiami. Melanie wzięła głęboki wdech. Powietrze było gorące i zaskakująco suche, ale jakże przyjemne! Minęli bramkę i znaleźli się na skąpanym w prażącym słońcu zielonym polu. Ten dzień był za ciepły nawet dla krów, więc odpoczywały w każdym skrawku cienia, który udało im się znaleźć.

Ojciec z córką szli w milczeniu, wsłuchując się w bzyczenie owadów i chrzęst przysuszonej trawy. Melanie rozglądała się co jakiś czas; robiła to bezwiednie jak zawsze, gdy znalazła się na zewnątrz. Jak na razie w zasięgu wzroku nie dostrzegła żadnego sąsiada.

Spotkanie kogoś nie było jedynym zagrożeniem. Na to drugie Melanie była jednak przygotowana. Na rozmowę.

— No więc... Melly, myślałaś już, co dalej? — zaczął jej ojciec nieco niezgrabnie, jakby się bał, że złym słowem przepłoszy ją jak sarnę.

AgapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz