Melanie nie poznawała swojej rodziny. Boże Narodzenie zawsze kojarzyło jej się z nerwami i atmosferą wiszącego w powietrzu konfliktu. Tymczasem jej bliscy, chyba po raz pierwszy od wielu lat, po prostu wyluzowali.
Mama, choć starała się, aby wszystko było perfekcyjne, darowała sobie czepianie się i narzekanie, tata zdecydowanie częściej się uśmiechał i nawet Sylvia odpuściła Melanie i słowem nie wspomniała o kontakcie, który młodsza siostra zerwała na tyle lat. Nikt nikogo nie strofował, nikt nie karał milczeniem, nie stronił od kogoś, słowem — dom wypełniały lekkość i dobre wibracje.
Melanie była tą najcichszą, trzymającą się na uboczu osobą. Nawet gdy spędzali czas w salonie, gdzie Will wreszcie miał okazję poznać najmłodszego członka rodziny, czuła, jakby nie uczestniczyła w sytuacjach, które jej dotyczyły, a raczej stała za tą niewidzialną, ale jakże cieniutką ścianą.
Zadziwiona już od kilku godzin obserwowała Willa, który z łatwością przeniknął do środka wspomnianej bańki. Nawiązał kontakt z wszystkimi bez wyjątku, każdemu poświęcił niezachwianą uwagę i dzięki swojemu niesamowitemu wyczuciu zaskarbił sobie sympatię całej rodziny. Nawet mały Archie wyciągał do niego rączki, gugał i śmiał się, a przecież widział go po raz pierwszy w życiu.
I tylko oczom Melanie nie umknęły sygnały, o których wcześniej rozmawiali. Nie jeden raz dostrzegała zmęczenie na twarzy latarnika, głębokie zamyślenie, nieraz nawet nikłe grymasy bólu.
Jak wiele kosztowało go to socjalizowanie się?
I czy to właśnie wpływ Williama tak bardzo złagodził atmosferę w jej rodzinnym domu? A może sprawił to fakt, że pierwszy raz po kilku latach rodzina Penrose wreszcie spędzała święta w komplecie?
Melanie starała się skupiać na swoich rozmyślaniach, bo widok Willa rozśmieszającego Archiego, zamiast ją rozczulać, stawał się dla niej coraz trudniejszy do zniesienia. Sama obecność chłopca sprawiała jej dyskomfort, którego nie potrafiła pokonać, a patrzenie jak Will bez żadnego problemu angażuje się w zabawę z maluchem, budziło w niej trudne do opisania uczucia. I nie były one pozytywne.
Sennen Cove pogrążyło się w cichej, wilgotnej ciemności. Szykowało się do snu. Z niektórych okien sączyła się senna poświata telewizorów. Spokojne morze kojącym szumem oznajmiało zakończenie dnia, zachęcało do ułożenia głów na poduszkach i zamknięcia oczu.
W całym tym sennym otoczeniu tylko jeden dom tętnił życiem. Z jego szyb padało jasne światło żarówek, kolorowe ozdoby w ogrodzie nadal migały rytmicznie, z komina wartko unosił się dym, a dźwięki rozmów i kolęd rozbrzmiewały pomimo zamkniętych drzwi.
Dom państwa Penrose przez wiele lat pogrążony był w żałobie. Ciężki obłok straty, krzywdy i niezrozumienia bezustannie unosił się nad nim i dławił ciepło, którym niegdyś emanował. Tej nocy jednak... zdawał się taki jak kiedyś. Jakby odrodził się na nowo.
Melanie już prawie zapomniała, że w jej rodzinnych progach kiedykolwiek mogło być tak... lekko. Spoglądała na twarze swoich bliskich, a widok ich roziskrzonych oczu i szerokich uśmiechów dawał jej siłę i motywację do tego, by siedzieć tam z nimi i być dla nich, tak, jak kiedyś. Choć ledwo przypominała siebie sprzed kilku lat, chciała, by poczuli chociaż namiastkę przeszłości.
Często spoglądała na Willa, który siedział tuż obok. Od kiedy przyjechał, jeszcze ani razu jej nie dotknął. Kilka dni temu była przekonana, że bez jego magicznych dłoni nie da rady przetrwać tych świąt. Tymczasem wystarczyła sama jego obecność. Czuła do niego ogromną wdzięczność, dla niego zapewne wręcz namacalną.
CZYTASZ
Agape
RomanceMelanie Penrose od trzech lat pracuje w charakterze latarnika na małej wyspie niedaleko wybrzeża Kornwalii. Znalazła się tam nie z miłości do wymagającego zawodu ani z uwielbienia dla morza, ale z powodu serii nieszczęść, które spadły na nią wraz z...