9. Czwarta rocznica

153 25 28
                                    

     Jednostka czasu Melanie uległa zmianie. Dotychczas odliczała dni do końca roku, czyli do zakończenia pierwszego kontraktu Hawkinsa. Można by się spodziewać, że po ostatniej wizycie na wyspie zacznie wykreślać budki w kalendarzu w oczekiwaniu na pierwszego lipca kolejnego roku. Tymczasem jej życie przeskakiwało z uśpienia w rozbudzenie w dokładnych, trzytygodniowych odstępach.

Bynajmniej, wcale nie szukała towarzystwa. Liczyła się tylko wyspa, a William był zaledwie jej chwilowym dodatkiem. Taktownym i tajemniczym, jednak wciąż dodatkiem.

Skarciła się wewnętrznie. To już kolejny raz, gdy w myślach nazywała go po imieniu. Wiedziała, że to spoufalanie się, a przecież chciała tego uniknąć. Nie potrzebowała w życiu kolejnych problemów w postaci przypadkowych przyjaciół. Zresztą, była przekonana, że plotki na jej temat prędzej czy później dotrą również na Wolf Rock i Hawkins podzieli nastawienie reszty mieszkańców Sennen Cove.

Tak więc po trzech tygodniach wymieniania się wiadomościami nigdy niewykraczającymi poza obręb ich stref komfortu, znów się spotkali. Melanie przypłynęła na wyspę wraz z Bobem, a potem we trójkę zjedli śniadanie w ogrodzie, bo koniec września nagrodził ich piękną pogodą.

Wizyta ta okazała się przyjemniejsza, niż przewidywała. Siedzieli za domem na zbitych z palet ławeczkach, przy podobnie skonstruowanym, zastawionym jedzeniem stoliku. Melanie opierała się plecami o chropowatą ścianę i z kubkiem herbaty w dłoniach wystawiała twarz do słońca. Jednym uchem przysłuchiwała się rozmowie mężczyzn i w duchu cieszyła się, że żaden z nich nie próbował wciągać jej w wymianę zdań.

Mówili o rzeczach trywialnych, lekkich i w zasadzie nic nieznaczących. Zdawali sobie relację z problemów technicznych, jakie napotykali podczas swoich prac, albo po prostu rzucali dowcipami, których to Kapitan miał w zanadrzu całe mnóstwo. Właśnie tego chciała. Oczyścić myśli ze zmartwień i na chwilę skupić się na banałach.

Ostatecznie spędzili wspólnie miły poranek, a na sam jego koniec Melanie udało się nawet wejść do swojego byłego miejsca zamieszkania — przy okazji sprzątania po śniadaniu, na które tak nastawała, że William, choć nie chciał, musiał się zgodzić. Ze spokojem przyjęła fakt, że mieszkanie prawie wcale się nie zmieniło; Hawkins, wprowadzając się tutaj, musiał rzeczywiście mieć ze sobą niewiele.

Powrót do Sennen Cove jak zwykle rzucał się na jej humor cieniem powracającej apatii. Zwłaszcza gdy już następnego dnia nadeszły deszcze, które potrafiły utrzymywać się przez bity miesiąc, a nawet i dłużej.

Chociaż największy cios, jaki całkiem ostudził jej ledwie rozbudzone nadzieje, otrzymała dopiero w październiku i nie była to wcale paskudna pogoda. Nie nadszedł oczywiście znienacka, nie, spodziewała się go. Tej daty nie miała zapomnieć po kres swoich dni, ale kolejny już rok nie potrafiła przygotować się na niego psychicznie.

Tym razem jednak złożyło się tak, że tego pamiętnego dnia płynąć miała na wyspę.

Nocą nie zmrużyła oka, wiercąc się w łóżku, chodząc po pokoju, albo siedząc na parapecie i gapiąc się w okno. Nie wiedziała, co robić. Emocje roznosiły ją od środka, ale nie miała pojęcia, jak im ulżyć. Zbliżająca się podróż na wyspę wydawała się najlepszym lekarstwem, ale... Melanie nie miała pewności, czy w tych okolicznościach powinna w ogóle ruszać się z domu.

Rankiem, po wielu godzinach miotania się w sobie, spadło na nią psychiczne uderzenie. Czekała na nie.

Krótko po siódmej w pokoju rozległo się pukanie. Melanie, rzecz jasna, obudzona i w pełni ubrana, westchnęła cicho i słabym głosem zezwoliła na wejście.

Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem, a tuż za nimi, w małym korytarzyku tłoczyli się rodzice dziewczyny. Choć był środek tygodnia, zamiast ubrań roboczych, mieli na sobie swoje odświętne stroje, które wkładali tylko w niedzielę do kościoła.

AgapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz