1. Trzy kury niezgody

307 40 77
                                    

     „Dziś jest pierwszym dniem reszty twojego życia", mawiała babcia. Poczciwa Włoszka, która dożywszy dziewięćdziesięciu lat, nie bała się korzystać z osiągnięć technologii i podróżować po świecie. W całej rodzinie wszyscy jednogłośnie twierdzili, że to właśnie Melanie odziedziczyła po staruszce wigor i temperament. Jeszcze cztery lata temu sama by się z nimi zgodziła.

— Cała naprzód! — Tubalnego głosu Kapitana Wilsona nie był w stanie zagłuszyć nawet silnik jego starego kutra rybackiego. — Pożegnaj się z tą ruderą, mała! W końcu se odpoczniesz!

Wzrok dziewczyny padł na wybijającą się pośród wszechobecnego błękitu białą latarnię morską, u podstawy porośniętą zielskiem i wyrastający tuż obok niewielki murowany dom tego samego koloru. Oba budynki liczyły przeszło sto lat i faktycznie przydałby się im mały remont.

Jeśli jednak istniało miejsce na tej planecie, w którym Melanie mogła zmusić się do codziennego wstawania, była nim właśnie ta skromna, skalista wyspa. Narażony na silne huragany i nierzadko wzburzone morze, odizolowany od wszystkich kawałek lądu był jej samotnią i — paradoksalnie — najbezpieczniejszą przystanią. Nie lubiła się z nią rozstawać.

— Odpocznę dopiero za trzy dni, Bob. Kiedy znów tu ze mną przypłyniesz — odparła bez życia.

Musiała mocno się trzymać, bo łodzią jak zwykle kołysało. Zerkała na powoli zmniejszającą się Wolf Rock i już wiedziała, że za nią tęskni.

— Spokojnie, zerwany dach składzika może poczekać! — zarechotał rybak i wychylił swoją napuchniętą i czerwoną od picia twarz z otwartej kabiny. — Słyszałem, że Sylvia przyjechała do Sennen.

Melanie spojrzała w jego przekrwione, dobrotliwe oczy i wymusiła uśmiech. Miała nadzieję, że nie wyszła z wprawy, ale od trzech lat, jeśli już się uśmiechała, to tylko sztucznie. Zazwyczaj po to, by inni wkoło myśleli, że wszystko z nią w porządku. Że śmieszą ją ich żarty albo że cieszy się z zasłyszanych nowin.

Tak naprawdę tylko jedna myśl była w stanie pokrzepić jej serce. Wizja powrotu na wyspę. Spotkania z siostrą od pewnego czasu wyrządzały więcej bólu niż zadowolenia.

W milczeniu skinęła do starszego mężczyzny i przysiadła na rdzewiejącej bakiście. Jej wzrok prześlizgiwał się po skrzącej w słońcu niespokojnej wodzie tak długo, aż wyszedł daleko przed dziób łajby. W oddali majaczyły skaliste klify, wyrastające z wody niczym szeroka, potężna tama.

Trzy dni. Tylko tyle i aż tyle. Zaledwie formalność. Spotkanie z rodziną, potem wizyta w Penzance, podpisanie siódmego kontraktu i już. Po krzyku. Wróci na Wolf Rock, gdzie po ostatnim sztormie czekało ją przybijanie brakujących desek na dachu kanciapy.

Ten sam schemat powtarzał się co pół roku i gdyby mama za każdym razem nie przypominała jej o ilości umów, które zawarła ze swoim pracodawcą, Melanie z pewnością straciłaby rachubę czasu. Po co liczyć upływające lata, skoro jest się w miejscu, w którym pragnie się spędzić resztę swojego życia?

Kapitan Bob, który tak naprawdę kapitanem wcale nie był, przez większość podróży zachwycał się wyjątkowo urodzajnymi zbiorami na okolicznych farmach. Twierdził, że już od wielu lat Kornwalijczyków nie spotkał tak wielki dobrobyt.

— Nawet wrzosy zakwitły piękniej, niż zwykle — rozprawiał z uznaniem. — Ktoś złożył wizytę w Boscastle, daję se rękę uciąć!

Miał na myśli oczywiście osławione miasteczko czarownic. Cóż, tak przynajmniej twierdzono, że kiedyś roiło się tam od wiedźm i zaklinaczek, a to właśnie te ostatnie proszono o urodzaj czy obfite połowy. Melanie nie wierzyła w czary. Już nie.

AgapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz