To nie awaria, pomyślała Melanie. Latarnia rozświetliła się automatycznie po zapadnięciu zmroku, więc wszystko musiało działać, jak należy. Zatem skoro to nie problem prądu, musiało stać się coś innego.
Nawet nie chciała myśleć co.
W stresie trwała u boku Kapitana i wpatrywała się w coraz lepiej widoczne, ruchome słupy światła. W kabinie słychać było jedynie świst wiatru, deszcz zacinający w poszycie i uderzenia fal w kadłub. Melanie podejrzewała, że w myślach Boba formowały się te same obawy, co w jej. Żadne z nich nie miało zamiaru wypowiadać ich na głos.
— Bedzie dobrze, Mała... — mruknął Bob, po tym, jak kolejna fala szarpnęła łodzią.
Chciała uwierzyć w te słowa, ale nie potrafiła. Cały czas rozmyślała nad tym, czy Wolf Rock miało nadal swego opiekuna, czy...
Zacisnęła powieki, całą siłą woli wyrzucając z wyobraźni te okropne wizje. Skupiona, czekała na koniec podróży, ale czas płynął tak boleśnie wolno, a dystans dzielący ich od wyspy zdawał się w ogóle nie zmniejszać. Kapryśne morze spowalniało ich wysiłki, a minuty ciągnęły się niczym godziny — mozolne i bezlitosne. Melanie dawno nie czuła tak wielkiej niemocy i zniecierpliwienia na raz.
Aż w końcu, po zdawać by się mogło dobie spędzonej wśród ciemności wzburzonych wód, dopłynęli do pomostu przy Wolf Rock. Nikt nie wyszedł im na spotkanie, co tym razem nie było żadnym zaskoczeniem.
Zacumowanie okazało się trudniejsze, niż podejrzewali. I chociaż Melanie aż rwało, by wyskoczyć z łajby i rzucić się biegiem do domu przy latarni, nie mogła zostawić Boba samego z tym zadaniem. Wspólnymi siłami, za którymś podejściem Melanie w końcu wydostała się na pomost, gdzie w deszczu i wietrze przywiązała linę cumowniczą do śliskiego polera, podczas gdy Kapitan nawigował łodzią tak, by pomimo fal nie odpłynęła za daleko od wyspy.
Kiedy tylko Bob dołączył do Melanie, a ona uznała, że nie potrzebował więcej jej pomocy, dosłownie zerwała się z miejsca i zaczęła wbiegać po schodach. Co chwilę potykała się i ślizgała na mokrych kamieniach, więc czasem pomagała sobie rękoma.
Rozsądek bił na alarm — po co biegniesz?, pytał. Wpadniesz tam jak burza i okaże się, że znów ktoś zwyczajnie z ciebie zrezygnował.
Nie, odpowiedziała sobie w myślach. To nie w stylu Willa. Nigdy umyślnie nie naraziłby kogoś na takie zmartwienia. Jest zbyt taktowny i empatyczny, nie zrobiłby czegoś takiego.
Skoro taki z niego empata — ciągnął Rozsądek — mógł zrobić coś o wiele gorszego...
Po raz kolejny odrzucając od siebie tę powracającą wizję, w końcu dotarła do drzwi. Zaczęła walić w nie pięścią najgłośniej, jak potrafiła.
— Will! — krzyknęła, ale jej głos niknął wśród zamętu pogodowego.
Wychyliła się, żeby spojrzeć w stronę okien. Zza szyb nie dochodziło żadne światło.
— I co? — usłyszała zza pleców zachrypnięty głos Kapitana.
Uderzyła jeszcze kilka razy, ale nie doczekała się żadnej reakcji.
— Pewnie jest w latarni — powiedziała bardziej do siebie i od razu ruszyła w stronę metalowych schodów.
Wspinając się na nie, modliła się w duchu o to, by zastali Willa przy jego zwyczajnych zajęciach. Prosiła niebiosa o jakieś banalne wytłumaczenie całej tej sytuacji. O to, by ostatecznie jej pojawienie się na wyspie okazało się całkiem niepotrzebne.
Kiedy otworzyła metalowy właz, nie czekała na Kapitana, tylko od razu weszła do środka.
— Will! — zawołała, zadzierając głowę. — Will, jesteś tam?!
CZYTASZ
Agape
RomanceMelanie Penrose od trzech lat pracuje w charakterze latarnika na małej wyspie niedaleko wybrzeża Kornwalii. Znalazła się tam nie z miłości do wymagającego zawodu ani z uwielbienia dla morza, ale z powodu serii nieszczęść, które spadły na nią wraz z...