8. Ziemia obiecana

128 28 33
                                    

     Melanie miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Już wcześniej odczuwała jego spowolnienie; od kiedy wróciła do domu rodziców, zdawał się dłużyć i ciągnąć w nieskończoność. Dni mozoliły się, jeden za drugim, a wakacje wydawały się trwać tyle, co pełen rok, ale jeszcze nigdy nie doświadczyła czegoś takiego. Od niedzieli do środy dzieliły ją zaledwie trzy noce, ale czekając na ich nadejście, czuła, że zdąży się zestarzeć.

W końcu jednak, po dwóch pełnych dniach unikania rodziców jak ognia, w środowy poranek narzuciła na siebie byle co i bez śniadania wymknęła się z domu. Aura była całkiem niezła, sucha i dość ciepła, ale dla niej mogła rozpętać się nawet burza śnieżna, i tak gnałaby do portu ile sił w nogach.

Truchtem pokonała całą drogę na wybrzeże, nie dając sobie szansy na usłyszenie choćby jednego zgryźliwego komentarza mieszkańców miasteczka. Dotarła na pomost, gdzie ku swojej radości dostrzegła kręcącego się przy kutrze Wilsona. Zaraz jednak poczuła się niepewnie.

— Cześć, Bob! — zawołała, podchodząc bliżej.

— O, cześć, mała! — ucieszył się.

— Słuchaj, nie wiem, czy wiesz, ale dzisiaj...

— Dzisiaj płyniesz ze mną, wszystko już wiem — wszedł jej w słowo i wyszczerzył żółte zęby w uśmiechu. — Will mówił, że możesz się tu dziś pojawić.

— Will? — podłapała, unosząc jedną brew. Jeszcze niedawno Bob zwracał się do niego per „pan".

— Ano, mówimy se po imieniu, tak jest łatwiej — zaśmiał się chrapliwie i klasnął w dłonie. — Jeszcze tylko kilka skrzynek i możem ruszać.

— Pomogę ci — zaoferowała się i razem udali się do magazynu.

Wspólnymi siłami przenieśli pozostałe pakunki na łódź i kilkanaście minut później rzężący silnik kutra wprowadził ich w ruch.

Bob stał przy sterze i nucił coś pod nosem, ucieszony, że tym razem ma towarzystwo, a Melanie stojąc na zewnątrz i kołysząc się wraz z łajbą, wdychała cudny zapach morza i z coraz większym spokojem obserwowała zmniejszający się za nimi ląd. Och, tak, im dalej od tego miejsca, tym lepiej, myślała.

Wtedy jednak znów zaatakowała ją niepewność. Cóż takiego miała zastać na wyspie? Ile zmian wprowadził tam jej nowy gospodarz? Nie miała na to ochoty, ale uznała, że lepiej dowiedzieć się wcześniej, niż dać się zaskoczyć.

— Bob, jak się sprawy mają na Wolf Rock?

Kapitan znów krótko się roześmiał i zawołał z wnętrza kabiny:

— Will sam ci pokaże!

— No weź, powiedz mi! — rzuciła przesadnie udręczonym głosem.

— Widzisz te niebieskie pudła?

Melanie spojrzała na cztery wspomniane plastikowe pojemniki. Były całkiem spore.

— No?

— Są tam głównie książki i pełno złomu. Wszystko i nic w zasadzie. Jakieś stare części od komputerów, kable i inne takie — wyjaśnił. — Will robi z nich użytek, tylko tyle ci powiem.

Miała ogromną ochotę zajrzeć do tych skrzyń, ale się powstrzymała. Byłaby niezłą hipokrytką, denerwując się na rodzinę za ich wścibskość, a sama zachowując się dokładnie tak samo.

Porzuciła ten temat. I tak nie zamierzała urządzać sobie zwiedzania starych kątów. Dom był teraz prywatną strefą Hawkinsa, a latarnia jego miejscem pracy, a nie atrakcją turystyczną. Było jednak na wyspie jedno miejsce, które już zawsze miała uznawać za swoje. I właśnie na nim się skupiła. Tam z pewnością nowy latarnik nie wprowadził żadnych zmian.

AgapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz