Ich nosy dotknęły się przypadkiem, co zadziałało na Melanie jak kubeł zimnej wody. Cofnęła dłoń i zrobiła krok w tył.
— Ja... lepiej jeśli... — dukała w popłochu.
Wycofywała się w kierunku schodów, co chwilę potrącając coś po drodze.
— Spokojnie, Melanie — przemówił William opanowanym tonem.
Nie poszedł za nią, w ogóle się nie ruszył. Obserwował jej nagłą reakcję z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
— Lepiej jeśli nie będę przeszkadzać ci w pracy — wytłumaczyła, gdy zatrzymała się przy schodach, a potem spojrzała znów na mężczyznę i dodała: — Przepraszam.
Will pokręcił głową.
— Nie masz mnie za co przepraszać — powiedział i posłał jej ciepłe spojrzenie. — Dobranoc, Melanie.
Patrzyła na niego przez chwilę. Skąd wiedział? Jakim cudem miał takie dobre wyczucie? Gdyby tylko ruszył za nią, była pewna, że zaczęłaby uciekać. Gdyby zaczął się tłumaczyć albo obracać sytuację w żart, wprawiłby ją w zawstydzenie. Jedyne, czego chciała, to uszanowania granic, które — miała tego świadomość — zmieniały się z minutę na minutę. Skąd wiedział, gdzie w tamtym momencie przebiegała ta niewidzialna linia?
Mruknęła ciche "dobranoc" i ruszyła schodami w dół.
Starała się wypchnąć z myśli fakt, że nie tylko Hawkins próbował pokonać dzielący ich dystans.
Dopiero następnego ranka, gdy obudziła się zwinięta w kłębek w starym fotelu w salonie, przypomniała sobie, że nie załatwiła sprawy, przez którą właściwie znalazła się w nocy w latarni.
Na samo wspomnienie rozmowy z Willem poczuła, jak robi się jej gorąco. To właśnie przez niego nie była w stanie zasnąć w łóżku, które niegdyś należało do niej. Gdy minionej nocy położyła się na zimnej pościeli i wtuliła twarz w poduszkę, nie mogła zmrużyć oka. Wszystko przesycone było nowym zapachem, męskim, pociągającym, czuła go już wcześniej, czasem, gdy jego właściciel przechodził blisko, gdy sięgał po jej dłonie...
Nie mogła tego znieść, tych uczuć, które się w niej wówczas budziły. Dawno temu czuła coś podobnego i w ostateczności przyniosło jej to tylko cierpienie.
Nie chciała przechodzić tego na nowo. Nie chciała znów cierpieć.
Dlatego, pogodziwszy się z hałasem, którego źródłem był chrapiący Bob, skuliła się w fotelu, przykryła kocem i wsłuchała w dźwięki wichury i deszczu.
Krótko po wschodzie słońca, które z racji grudniowej pory wstało dość późno, drzwi wejściowe zaskrzypiały, oznajmiając powrót Williama. Melanie zerwała się z fotela i zaczęła w popłochu składać swoje okrycie. Nie chciała tłumaczyć latarnikowi dlaczego nie spała w jego łóżku. Co miałaby mu powiedzieć?
Will nie wszedł jednak do salonu, ale udał się od razu do łazienki. Melanie poprawiła wyciągnięte ubrania, przygładziła włosy i potarła twarz dłońmi. Czuła się jak znoszony but. Spojrzała na rozwalonego na kanapie Kapitana. Nadal spał jak zabity.
— Bob — powiedziała, kiedy się nad nim pochyliła. — Bob! — Dotknęła jego ramienia, ale on zachrapał tylko głośniej i położył się na boku. — Bob, musimy wracać na ląd, póki morze jest spokojne.
Jej tłumaczenia nie miały sensu, machnęła więc ręką i prawie natychmiast zadrżała. W domu było zimno, czego pod kocem aż tak nie czuła. Zerknęła w stronę kuchni i kiedy już szła w jej kierunku, myśląc o kubku czegoś ciepłego, drzwi do salonu cicho się otworzyły.
CZYTASZ
Agape
RomantizmMelanie Penrose od trzech lat pracuje w charakterze latarnika na małej wyspie niedaleko wybrzeża Kornwalii. Znalazła się tam nie z miłości do wymagającego zawodu ani z uwielbienia dla morza, ale z powodu serii nieszczęść, które spadły na nią wraz z...