12. Nadchodzi noc

146 23 68
                                    

     Melanie nie zdążyła zapytać o więcej szczegółów, bo zanim zszokowana zdołała zebrać myśli, mężczyźni znów opuścili domostwo. Bez zastanowienia raz jeszcze założyła na siebie swoją ociekającą wodą kurtkę przeciwdeszczową, wskoczyła w kalosze i wypadła na zewnątrz.

Od razu uderzył w nią silny wiatr, jeszcze silniejszy niż wcześniej. Prawie już zapomniała, jak szybko pogoda na morzu potrafiła się zmieniać. Zwłaszcza na gorsze. Skuliła się i starając się nie przewrócić, podeszła do szczytu kamiennych schodów, skąd miała idealny widok na maleńką przystań.

Kuter wciąż bujał się niebezpiecznie przy pomoście, a mężczyźni, odbywszy dopiero co burzliwą wymianę zdań, rozdzielili się. Ku zaskoczeniu dziewczyny, na łajbę wskoczył (cudem, ale się udało) wcale nie Kapitan, ale William. Bob został na deskach pomostu, przejęty i nawet trochę przestraszony, trzymał w rękach zwiniętą linę, której kilkumetrowy fragment leżał jeszcze u jego stóp. Melanie zauważyła, że drugi koniec sznura prowadził na pokład łodzi.

Hałas sił przyrody nie pozwolił jej usłyszeć turkoczącego silnika, ale gdy zobaczyła odpływającą od brzegu wyspy łajbę Wilsona, zrozumiała w mig, co zaraz się stanie.

No tak. Przy takiej aurze i gwałtownych ruchach wody, zostawienie kutra blisko skał na całą noc równało się z jego doszczętnym zniszczeniem. Morze zdawało się coraz bardziej zagniewane, nad nim, na niebie zbierały się ciemne, burzowe chmury i póki co nic nie zapowiadało rychłego końca tego koszmaru. Bob i Will musieli odpowiednio zabezpieczyć kuter, aby przetrwał w jednym kawałku ten trudny czas.

Melanie obserwowała oddalającą się, walczącą z falami jednostkę, z której komina z wysiłku buchało czarnym dymem. Widok starej, wysłużonej łodzi zaniepokoił ją. Wyglądała tak, jakby każda kolejna masa wody miała złamać ją w pół, albo z łatwością zatopić. Jednocześnie cały czas ciągnęła za sobą linę, którą Bob powoli rozwijał i której koniec przywiązał porządnie do jedynego polera cumowniczego.

Wreszcie kuter zatrzymał się i Melanie zauważyła z oddali, jak wisząca na dziobie kotwica wpada z pluskiem do wody, ciągnąc za sobą gruby, metalowy łańcuch. Łódź została zabezpieczona. Teraz tylko Hawkins musiał wrócić na wyspę. Po chwili na pokładzie pojawiła się jego skulona przed wiatrem postać. Mężczyzna wyrzucił przez burtę ciężki ponton, do którego to właśnie przywiązany był sznur, a potem prędko zszedł po drabince i nieco koślawo wskoczył do niego, jedną nogą lądując w wodzie. Mel nawet nie próbowała sobie wyobrazić, jaka musiała być lodowata.

Wtedy też dotarło do niej, że ponton Hawkinsa nie miał silnika, ani nawet wioseł. Stąd sposób, który opracowali. Bob zaczął z całej siły ciągnąć sznur, powoli transportując Williama z powrotem na ląd. To nie było jednak łatwe, bo im bliżej wyspy, tym fale stawały się bardziej niespokojne. Pontonem rzucało na prawo i lewo, a leżący na nim mężczyzna uczepił się go rękoma i nogami niczym kot. Co chwilę przykrywała go woda, której temperatura z całą pewnością odbierała dech.

Melanie pod wpływem impulsu zbiegła na dół i dołączyła do Kapitana. Stanęła za nim, złapała za linę i pomogła na tyle, na ile potrafiła, w przyspieszeniu całego procesu. Deszcz zacinał coraz mocniej, wiatr nie pozwalał normalnie oddychać, a zimno raniło im dłonie, ale niestrudzenie nie przerywali swojej pracy.

I wtedy, nagle... Hawkins zniknął im z oczu.

Opór na sznurze znacznie się zmniejszył i zaraz spostrzegli, że ponton... dryfował do góry dnem.

— Czekaj! Przestań! — rzuciła do Boba.

Melanie puściła linę i podbiegła na sam kraniec pomostu, rozglądając się w popłochu.

AgapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz