𝐭𝐡𝐫𝐞𝐞

922 40 16
                                    

Minął już tydzień od ostatniego szlabanu ze Snape'em. Harry już więcej mu się nie naraził, więc musiał się tylko cieszyć z tego powodu, bo wiedział, że ten spokój nie potrawa długo. Raz na jakiś czas zawsze obrywał, bo profesor zawsze znalazł jakiś sposób na ukaranie go.

Dziś był piątek. Harry cieszył się z powodu weekendu. Mimo, że był dopiero pierwszy tydzień szkoły, nauczyciele ich nie oszczędzali. Już miał do napisania wypracowanie z transmutacji, esej z zielarstwa na temat, o którym kompletnie nie miał pojęcia oraz musiał pamiętać o najbliższym teście powtórkowym z zaklęć.

Hermiona oczywiście namawiała jego i Rona, by zrobili to jak najszybciej, lecz oni postanowili, że odrobią wszytko w weekend, bo w końcu wtedy będzie najwięcej czasu.

Harry właśnie zmierzał w kierunku Wielkiej Sali na śniadanie. Dziś miał wyjątkowo dobry humor i postanowił sobie go nie zepsuć. Gdy wszedł do pomieszczenia skierował się do stołu jego domu. Usiadł na przeciwko swoich przyjaciół i sięgnął po jedną kanapkę.

- Hej, może pójdziemy jutro do Hogsmeade? - spytał Ron.

- Oj nie! Obiecaliście mi, że w czasie weekendu nadrobimy wszystkie zadane pracę. Oczywiście ja mam już zaczęte połowie, nie wiem jak wy! - odpowiedziała Hermiona oburzonym głosem poprawiając swoje wiecznie napuszone włosy.

- A ty jak zwykle swoje... - mrugnął Ron pod nosem.

- To w sumie nie taki zły pomysł. No Herm, zgódź się! To dopiero pierwszy tydzień, zrobimy wszytko, przecież wyjdziemy tylko na kilka godzin. - poprosił Harry. Wiedział, że dziewczyna jest bardzo stanowcza i rzadko kiedy da się ją do czegoś przekonać, ale chciał się trochę rozerwać. Nie był kujonem, więc nie lubił siedzieć w książkach, a to był idealny sposób, by choć trochę się od tego odciągnąć.

- No dobrze... Ale jak wrócimy napiszemy wszystko co do ostatniego słowa! - zapewniła szatynka i skupiła się na jedzeniu.

Harry, który był już prawie najedzony podniósł wzrok z nad talerza i rozpoczął swoją rutynową obserwację. Każdego dnia przyglądał się czemu innemu. A to na stół nauczycielski, na innych gryfonów, co kto ma na talerzy, po przeglądanie się wyglądowi Wielkiej Sali.

Dziś za to jego oczy skierowały się w stronę stołu Slitherinu. Raz na jakiś czas musiał również rzucić okiem na tych wrednych ślizgonów. (aut. Oczywiście nie obracając ślizgonów, to tylko kwestia w opowiadaniu.)

Od razu w oczy rzuciły mu się te blond, prawie białe włosy. Były lekko pofalowane, ale starannie ułożone. Harry nigdy nie zauważył, by jego włosy lub jakakolwiek część jego wygląda były nie zadbane.

Wpatrywał się przez chwilę w chłopaka, gdy nagle spojrzały na niego te szare tęczówki. Spojrzenie Dracona było chłodne, a zarazem kompletnie przeszywające. Harry czuł się jakby ślizgon go rozbrajał i doskonale wiedział co siedzi mu w głowie. Ale przecież tak nie jest prawda? Mimo tego, że Harry czuł się okropnie skołowany nie odwrócił wzroku. Dalej toczył tą małą wojnę na spojrzenia i starał się wyczytać coś z Draco. Niestety było to niemożliwe. Było to niemożliwe, bo pod taką ilością nałożonych masek, nie można było nic wyczytać. Harry doskonale wiedział, że Draco udawał. Zawsze udaje. Miał na sobie tą samą maskę obojętności, którą zakłdał od pierwszego roku. Nie było pod nią widać uczuć czy emocji. Była tylko pustka. Jedyne co okazywał ślizgon to szydercze uśmiechy, lub miny obrzydzenia czy zażenowania. Lecz nic pod postacią smutku, radości czy zainteresowania.

Harry niemal zakrztusił się sokiem, gdy blondyn posłał mu uśmiech, oczywiście z wyraźną kpiną, ale jednak. Chłopak czuł się jakby Draco rozszyfrował wszystko o czym myślał i do jakich wniosków doszedł. Bo doszedł do tego, że blondyn nigdy nie pokazuje swoich prawdziwych uczuć. Zawsze ukrywa.

𝐍𝐢𝐞 𝐦𝐨𝐳̇𝐞𝐦𝐲... || 𝐃𝐫𝐚𝐫𝐫𝐲Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz