XXV. Joe Carter i jego temperamentna żona

157 27 113
                                    

Dzień po tym, jak Joe i jego żona zostali mi przedstawieni, zaczęliśmy próby. Zazwyczaj przez miesiąc do tygodnia ćwiczyliśmy wszystkie numery taneczne, nim weszliśmy na plan, by je nakręcić i w ogóle zacząć prace nad filmem. W tamtych czasach niektórzy w miesiąc kręcili cały obraz, musical więc musiał być naprawdę dobry, by potem można było zarobić na nim tyle, by nie żałować, że poświęcono na niego czas, w ciągu którego wyprodukowano by trzy inne filmy. 

Zarząd studia uznał, że należy ustalić nam odpowiednie emploi. Patrzyli przy tym na inne znane musicalowe pary. W końcu uznano, że przeciwieństwie do Rogers i Astaire'a, którzy najczęściej grywali postaci z wyższych sfer towarzyskich, stroili się w eleganckie kostiumy i wykonywali układy z pogranicza baletu i stepowania, my będziemy zwykłymi ludźmi, z którymi każdy może się utożsamić. I tak większość naszych filmów opowiadała o sekretarce i nowym pracowniku biura, ewentualnie telefonistce i asystencie, którzy poznają się w miejscu pracy, zakochują się w sobie po uszy. Zawsze dopadają ich problemy finansowe, które chcą zażegnać, wygrywając w konkursie tanecznym, w którym oczywiście stawką są duże pieniądze i bilet do Hollywood oraz kontrakt z wytwórnią filmową. Z taką fabułą można się było utożsamiać, a ludzie całymi dniami i nocami marzyli, że los naszych bohaterów stanie się też ich udziałem. 

Rita, żona Joego, ciemnowłosa piękność meksykańskiego pochodzenia z urodą nieco w typie Lupe Velez, zazwyczaj grała femme fatale, która miała rozdzielić mnie i Joego. Na ekranie występowała jednak pod innym nazwiskiem, by widzowie choć przez chwilę mogli się ponapawać myślą, że Joe jest wolny, nawet jeśli prawda wyglądała zupełnie inaczej. Dopiero po roku zorganizowano im huczne wesele, z którego zdjęcia publikowała prasa w całym kraju. Wtedy też dostali własny film, a ja miałam szansę sprawdzić się w dramacie romantycznym, ale że musical państwa Carter zrobił klapę, wuj Greg zawiesił kontrakt Rity, a w końcu go anulował, uznając, że nie wie, jak ją wykorzystać. Lloyd i Carter wrócili na ekrany w kolejnym wielkim hicie, a Rita skupiła się na rodzinie. Wkrótce po tym, jak zerwano z nią kontrakt, urodziła dziecko, a potem jeszcze dwójkę kolejnych. 

Nasz pierwszy film był bardzo trudnym przedsięwzięciem, ale udało się go ukończyć i wkrótce został wielkim kasowym sukcesem, zwieńczonym tym, że pod koniec roku znalazłam się w dziesiątce najchętniej oglądanych na ekranie gwiazd. Rok później ja i Joe wskoczyliśmy do dziesiątki najlepiej opłacanych aktorów. 

Kręciliśmy jeden lub dwa obrazy rocznie we dwójkę, a prócz tego dostawaliśmy jeszcze jeden bądź dwa filmy w roku kręcone z innymi partnerami, zazwyczaj komedie, choć mnie zdarzało się dostawać i dramaty. 

Po czterech latach nasze filmy wciąż osiągały sukcesy kasowe, podczas gdy inne musicalowe duety już się wypaliły. Może to kwestia tego, że po roku czy dwóch studio uznało, że trzeba nas przenieść na salony i zmienić nieco fabułę, byśmy się nie znudzili. Bo, cóż, wszystkie wielkie duety miały swoją określoną formułę, powtarzającą się z niewielkimi zmianami w każdym filmie. 

W 1938 roku kręciliśmy nowy film, w którym ja miałam grać wielką aktorkę i żonę potentata z Broadwayu zakochaną w młodym artyście, który chce zrobić karierę na scenie. Oczywiście moja bohaterka miała przekonać męża, by dał początkującemu aktorowi rolę u jej boku, po czym się w nim zakochać. Brzmiało to nieco jak historia Jamesa i Arlenne, choć nasza miała skończyć się szczęśliwie. Przez chwilę myślano o tym, by nasi bohaterowie skończyli rozdzieleni, ale nikt nie poszedłby na film z Lloyd i Carterem, który kończy się ich rozstaniem. Dlatego też, żeby uspokoić cenzorskie sumienia i nie gorszyć widzów pokazywaniem zdrady w pozytywnym świetle, moja bohaterka miała opierać się zalotom młodzika, nawet mimo ogromnego pożądania, by pozwolić sobie na miłość dopiero po śmierci męża w wypadku. 

W blasku reflektorówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz