XVII. Obraz

329 63 111
                                    

Ann stanęła przed drzwiami mieszkania Adriena i przygryzła pomalowane na czerwono usta. Sama nie wiedziała, czy powinna dać mu się namalować. Miała pozować w negliżu, może nie całkiem nago, lecz wciąż nie w komfortowych ubraniach. A on był mężczyzną, do tego chyba łasym na kobiece wdzięki, przynajmniej wnioskując po słowach kelnerki. 

Ale... Po tamtej rozmowie... Czuła, że wcale nie był taki jak inni mężczyźni, żądni jedynie cielesnych rozkoszy i traktujący kobiety jak przedmioty. Krył w sobie ogromną wrażliwość, która w połączeniu z wielkim talentem przynosiły wspaniałe rezultaty. Wierzyła, że Adrien niegdyś zostanie słynnym malarzem. 

A ona musiała mu pomóc. 

Utwierdzona w swej decyzji zadzwoniła do drzwi. Młodzieniec otworzył jej niemal od razu. Zaśmiała się na widok jego rozwichrzonych włosów i koszuli brudnej od farby, która, początkowo biała, teraz mieniła się wszystkimi kolorami tęczy.

— Wchodzisz czy będziesz tak stać i się śmiać, hmmm? — zapytał, posyłając jej figlarne spojrzenie.

Ann uśmiechnęła się do niego i skinęła głową. Wprowadził ją salonu. Kobieta dostrzegła, że malarz wcześniej przygotował już sztalugę i paletę, a także małe krzesełko. Położyła torebkę na stole, na którym ustawiono dzbanek i filiżanki, po czym wbiła wyczekujące spojrzenie w młodzieńca.

— Dlaczego tak na mnie patrzysz? — zdumiał się.

— Nie wiem, co mam robić — odparła z miną winowajcy.

— Hmmm, jeśli chcesz, możemy wypić kawę i zabrać się do pracy. Albo na odwrót, najpierw praca, a potem pogaduszki i kawa. To co wybierasz? Osobiście jest mi to obojętne, w każdym razie sobie pogawędzimy. — Uśmiechnął się radośnie.

Wprost zarażał ją swą pozytywną energią. Był zupełnie inny niż jeszcze wczoraj, gdy przyszedł do niego ojciec. Wtedy był posępny i pełen żalu, a dziś tryskał dobrym humorem. Jak zupełnie inny człowiek.

Chciała już powiedzieć, że chętnie wypiłaby kawę i spędziła z nim czas na pogawędkach, zaraz jednak dopadły ją wyrzuty sumienia. Miała pracować, by Adrien wreszcie mógł stworzyć obraz, o którym tyle marzył. Ploteczki przy kawie można było zostawić na później.

— Zacznijmy od malowania, porozmawiamy później — odparła niepewnie.

— Dobrze, skoro tak chcesz, będziemy malować. Mam nadzieję, że to wszystko nie będzie dla ciebie zbytnio niekomfortowe. Tam jest krzesło — wskazał na mebel stojący obok sztalugi — na którym masz usiąść. Chcę, żeby moja Wenus siedziała, zresztą mówiłem ci to chyba, więc pozowanie nie powinno być żadną trudnością, przynajmniej nie będą cię boleć plecy od stania. To co, siadaj, ja zaraz powiem ci, co dalej. Tylko muszę przestawić nieco to krzesło.

Podniósł się z miejsca i zaczął przestawiać krzesło. Po chwili dał Ann znać, by się na nim rozsiadła. Ta podeszła doń niepewnie. Z każdą chwilą coraz bardziej paraliżował ją strach. Wiedziała, że Adrien nie wyrządzi jej krzywdy, lecz mimo to lękała się. Usiadła i spojrzała na Adriena niepewnie. Próbowała się uśmiechnąć, lecz na jej twarzy pojawił się jedynie dziwny grymas. 

— Musisz ściągnąć bluzkę, Ann — jęknął, niemal tak samo skrępowany jak ona.

Z jej gardła wydobył się jęk. Wiedziała, że przecież się na to zgodziła, nastawiała się na to psychicznie od kilku dni, lecz mimo to czuła się źle. Żaden mężczyzna nigdy nie widział jej w negliżu, chyba że na plaży, ale to było coś innego. 

— To nic wielkiego, Ann, możesz zostać w spódnicy, tylko koszula, żebym mógł namalować twoje plecy. 

— No dobrze — odparła z rezerwą i zaczęła powoli odpinać okrągłe, złocone guziczki swojej koszuli.

W blasku reflektorówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz