V. Kłopoty

498 84 191
                                    

Kolejny dzień rozpoczął się całkiem przyjemnie. Przez okno do mojego pokoju wpadały promienie porannego słońca, które sprawiały, że chciało mi się żyć, nawet pomimo perspektywy rychłego spotkania z Wardem.

Nie zwykłam szybko zniechęcać się do ludzi, lecz z nim było inaczej. Zapewne to przez konfrontację z moimi wyobrażeniami o jego osobie. W końcu wielki gwiazdor Broadwayu powinien być eleganckim dżentelmenem zawsze gotowym pomóc skromnej debiutantce, której przyszło z nim występować. Tymczasem on... Był do mnie uprzedzony już pierwszego dnia, nie wiedząc nawet, czy mam talent. Chociaż próbowałam, nie potrafiłam mu tego wybaczyć.

Po szybkim śniadaniu udałam się do teatru. Po wypadku rodziców straciłam nieco zaufania do maszyn. Oczywiście korzystałam ze środków komunikacji, kiedy musiałam, ale spacer był dla mnie znacznie przyjemniejszym wyborem.

Wrześniowy wietrzyk delikatnie muskał moją twarz, kiedy zmierzałam ku teatrowi. Nowy Jork jesienią wyglądał naprawdę pięknie. Różnobarwne liście mieniły się na drzewach, sprawiając, że miałam wrażenie, że ich korony płoną. Wdychałam wielkomiejską atmosferę, zapach spalin i modnych perfum, do płuc, chcąc czerpać jak największą rozkosz z tej chwili. 

Przez całą drogę zastanawiałam się, jak też dzisiaj będzie się zachowywał wobec mnie James. Nie miałam pojęcia, czy jego wczorajsze postępowanie było wynikiem jakiegoś silnego wzburzenia, obaw przed rozpoczęciem pracy nad nowym spektaklem czy też może taki miał charakter. Może ktoś go zdenerwował, a on po prostu się na mnie wyżył?

Od razu po wejściu do budynku udałam się do mojej garderoby. Obok sąsiednich drzwi stał już Ward. Na sobie miał płócienne spodnie i rozpiętą do połowy piersi koszulę. Moje koleżanki ze szkoły zapewne padłyby zemdlone na ten widok. Cóż, ja pewnie też, gdyby nie zachowywał się wczoraj wobec mnie tak okropnie, w końcu nie byłam nieczuła na przymioty męskiej urody. 

Wszystkie moje nadzieje związane z tym, że jego postępowanie spowodowało rozdrażnienie, w jednej chwili uleciały, gdy James podszedł do mnie i posłał mi pełne złości spojrzenie. Jego usta drżały z gniewu. 

— Och, nasza panna spóźnialska nareszcie się pojawiła! Moja droga, ależ nie trzeba było się kłopotać, poczekałbym jeszcze do południa! — krzyknął.

— Przepraszam, lecz nie rozumiem, o co chodzi — odpowiedziałam pewnie, patrząc mu w oczy.

Parsknął śmiechem. W jego oczach dostrzegłam kpinę. Czułam, że jeszcze jedno nieprzyjemne słowo z jego ust, a naprawdę wybuchnę. 

— Nie udawaj głupiej. Może i masz ładną buźkę i znajomości, ale to nie zapewni ci roli, jeśli będziesz się codziennie spóźniała.

— Mógłbyś mi wreszcie wyjaśnić, dlaczego tak na mnie krzyczysz? — warknęłam wściekle.

Tak, byłam niedoświadczoną debiutantką. Tak, był ode mnie osiem lat starszy. Ale skoro traktował mnie w ten sposób, nie zasługiwał na najmniejsze nawet przejawy szacunku z mojej strony.

— Mógłbym — rzucił cynicznie. — Spóźniłaś się.

— Nie spóźniłam się. Przecież powiedziano nam, że mamy być tu na ósmą. Jest siódma trzydzieści.

— Wszyscy tak, ale my mieliśmy być wcześniej. Choreograf czeka od godziny, by pokazać nam układy.

— O Boże — wyjąkałam.

Nie pamiętałam, by ktoś coś takiego mówił. Bo kiedy? Czytaliśmy tylko scenariusz, po czym powiedziano, że powinniśmy przyjść na ósmą. A może nieuważnie słuchałam?  Nie... Wczoraj byłam szczególnie wyczulona na słowa reżysera. 

W blasku reflektorówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz