VIII. Kitty

417 80 247
                                    

Przez kolejne dwa tygodnie zastanawiałam się nad słowami Myry. Kiedy tańczyłam z Jamesem na próbach, ściskał mi się żołądek. Obawiałam się, że i mnie zrobi krzywdę. Kto wie, do czego byłby zdolny, gdybym tylko go zdenerwowała...

Przerwy na posiłek spędzałam w towarzystwie Myry. Dobrze mi się z nią rozmawiało. Co prawda jej kąśliwe uwagi na temat koleżanek z zespołu doprowadzały mnie nieraz do szewskiej pasji, lecz była jedyną osobą, która nie okazywała mi jawnej zazdrości. Pozostałe tancerki nie chciały się ze mną zadawać. Wszystkie liczyły na to, że mnie zastąpią. Nie dziwiłam im się, ale mimo wszystko było mi przykro.

Któregoś dnia przechodziłam obok garderoby Jamesa. Drzwi były lekko uchylone. Z wewnątrz dobiegały głosy. Jeden należał do Jamesa, właścicielką drugiego była zaś kobieta. Jej piskliwy głosik brzmiał niczym drobne wrzucane do automatu.

— Jimmy, kiedy wreszcie ją wyrzucą? — zapytała.

— Kogo?

— Faye, a kogo innego? — westchnęła ze zrezygnowaniem.

Zmroziło mnie, gdy usłyszałam to pytanie. Wiedziałam, że mało kto mnie lubi, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że desperacja pozostałych dziewcząt, by przejąć moją rolę, była aż tak wielka, że podjęłyby jakiekolwiek działania w tym kierunku. 

— Nie wiem.

— Miałeś to jakoś załatwić! Obiecałeś, że to ja będę grała tę rolę, nie ta mała Lloyd! — zapiszczała tak głośno, że musiałam zatkać sobie uszy. Wiedziałam już, do kogo należał ten głos. Do Kitty Collins, kochanki Warda.

A więc to tak! Kitty chciała, by James postarał się o moje zwolnienie! Nie byłam tym zaskoczona. Ani trochę. Ta piskliwa tancereczka wyglądała na ogromnie zdesperowaną. Czasem dziwiło mnie, że ktoś w ogóle przyjął ją do zespołu. Nie żebym sama była wybitnie uzdolniona, lecz Kitty... Ona naprawdę nie potrafiła tańczyć. Już dawno nie widziałam kogoś, kto byłby tak pozbawiony talentu, a jednocześnie pewny siebie. 

— Cofam to, co powiedziałem. Dobro spektaklu jest ważniejsze od twojego przerostu ambicji. Faye jest od ciebie lepsza. Dużo lepsza.

Musiałam mocno zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć z radości. Teoretycznie nie powinno mnie interesować, co ten drań o mnie myślał, ale nie mogłam przestać napawać się odniesionym tryumfem. James Ward przyznał, że jestem dobra. Po tylu niewybrednych komentarzach, westchnieniach i obelgach. Nie mogłam przestać się temu dziwić.

— Jimmy! Obiecałeś! Przecież jesteśmy zakochani! Miałeś mi się oświadczyć!

— Głupia, naiwna Kitty — zaśmiał się perfidnie. — Nawet nie wiesz, ile podobnych tobie miałem wcześniej. Wszystkie były tak samo urocze i pozbawione rozumu.

„Dostała, co się jej należało" — pomyślałam. I chociaż wiedziałam, że Ward zachował się wobec niej karygodnie, ani trochę jej nie współczułam. Tak kończy się zadawanie z niewłaściwymi mężczyznami.

— Ty świnio! Przecież planowaliśmy ślub! — wykrzyknęła oburzona dziewczyna. 

— Ty planowałaś. Wybacz, kotku, ale nie jestem z tych mężczyzn, którzy się żenią.

— Nienawidzę cię.

— Ja ciebie też.

— Ugh — westchnęła i ostentacyjnie opuściła jego garderobę.

Nie zdążyłam się schować, tak bardzo otępiła mnie podsłuchana rozmowa. Oczywiście Kitty musiała mnie zauważyć. Moje serce zadrżało. Obawiałam się, że po jego słowach Kitty zechce mnie rozerwać na strzępy. 

W blasku reflektorówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz